workshop
warsztaty
Dzień(s)
:
Godzina(y)
:
Minut(y)
:
Sekund(y)
TAJEMNICA GŁOSU
26-27 października 2024 Kraków
Weekendowy warsztat z Anetą Łastik
Na warsztat zapraszamy wszystkich, którzy chcą poznać swój głos, otworzyć się na usłyszenie siebie, dowiedzieć jak oddychanie wpływa na ekspresję głosową oraz jak radzić sobie z napięciami emocjonalnymi, które zatrzymują oddech i blokują głos.
Polecamy go również wszystkim, którzy chcą nauczyć nowych zachowań swoje „wewnętrzne dziecko”, a także tym którzy czują, że głos ich zawodzi.
A przede wszystkim polecamy warsztat osobom pracującym z głosem: nauczycielom, lektorom, dziennikarzom, trenerom, osobom przemawiającym publicznie i pracującym w mediach, wokalistom, aktorom oraz wszystkim tym, którzy poszukują swojej ekspresji poprzez głos
Autorska metoda pracy Anety Łastik polega na odkrywaniu ukrytych emocji, które powodują zablokowanie głosu. Sama Artystka mówi: „jeżeli masz problemy z głosem to znaczy, że masz problemy ze sobą, ze swoją tożsamością”
swiadectwa & recenzje
Anita
Spotkanie Anety Łastik to odkrycie wewnętrznego dziecka, które doprowadziło mnie do odnalezienia siebie.
W listopadzie 2014 roku jako wokalistka byłam uczestniczką warsztatów
„Poznaj swój głos – praca z wewnętrznym dzieckiem” prowadzonych przez Anetę Łastik.
Większość ćwiczeń nie stanowiła dla mnie większego problemu aż do momentu, kiedy
została poruszona sfera emocji i do głosu doszło moje wewnętrzne dziecko – kilkuletnia
Anitka. To wówczas odsłoniła się przede mną najtrudniejsza prawda – fizyczna krzywda,
której doświadczyłam jako mała dziewczynka spowodowała, że nie kocham siebie tak
samo, jak nie byłam kochana przez moich rodziców.
Od tego miejsca, które w tamtym czasie było największą traumą rozpoczęła się moja
przemiana.
Dzięki Anecie zrozumiałam kim jest wewnętrzne dziecko, kiedy się odzywa i dlaczego,
ale najważniejsze jak mogę się nim opiekować, nawiązać relacje, słyszeć jego potrzeby
i prowadzić ku dojrzałości będąc już dorosłą kobietą.
Kilkuletni proces poszukiwań pewnego dnia doprowadził mnie do pokoju mojej córeczki
Róży, w której zobaczyłam siebie jako małą dziewczynkę bawiącą się na dywanie.
Biorąc ją na kolana, głaszcząc i przytulając, z płaczem wypowiadałam słowa:
„kocham Cię Anitko.” To był moment spotkania ze sobą i odnalezienie siebie.
Cud, którego doświadczyłam w rezultacie doprowadził mnie do prawdziwej wolności
i co najważniejsze, Miłości siebie.
Dziś nadal śpiewam oraz uczę. Dzięki temu, czego sama doświadczyłam potrafię nie tylko
rozpoznać problem ale wiem jak pomóc innym i być skuteczną w dotarciu do siebie.
Dziękuję Aneto za spotkanie Ciebie. Byłaś pierwszą osobą, która uświadomiła mi, oraz
zainspirowała do poszukiwań tej części mnie, która bardzo cierpiała i potrzebowała
pomocy. Śmiało mogę powiedzieć: Odniosłam SUKCES!!!
Anita Kurek
Cynthia
...jedno z najważniejszych spotkań mojego życia...
Aneta to jedno z najważniejszych spotkań mojego życia ponieważ odkryła mnie mnie samej. Ponieważ dzięki pracy z nią staję się tą osobą, którą jestem naprawdę. I nie chodzi tu o ponowne narodziny, lecz o właściwe narodziny. Świadoma jestem siły tego co mówię ! Ale cóż można zrobić, kiedy WRESZCIE staje się przed osobą, która intymnie zgadza się z tobą i która Ci mówi – « tak, masz rację, to jest możliwe … » Co można zrobić innego, kiedy czujesz, że wreszcie ktoś idzie w twoim kierunku i rozbija twoją prawdę ?
Prawda. Aneta posiada prawdę i nie znam żadnej innnej rzeczy bardziej przerażającej od prawdy ! Aneta budzi strach, okropny strach, u wielu ludzi, z których pozostaje przy niej niewielka grupka wybranych ….. . Żeby stanąć przed nią potrzeba niewątpliwie sporo odwagi, którą ona wystawia na próbę. Pierwsza odwaga to – uwolnienie się od Ojca i od Matki, uczciwie wyznając najgłębsze urazy. Rodzice, nasi rodzice dopuścili się czynów, które nas poważnie zraniły, ale które my ukryliśmy głęboko, gdyż rodzice nasi, już z definicji – są nietykalni. Przyznanie, że wina leży po ich stronie, ujawnienie naszej wściekłości tym wywołanej, ujawnienie niesprawiedliwości, którą przyszło nam znosić, ujawnienie wreszcie tego, jak bardzo mamy o to do nich pretensje pozwala nam na uwolnienie się od tego ciężaru. Fakt, że oni sami mieli tudności do prześcia czy rany do gojenia nie może być wytłumaczeniem. Z punktu widzenia dziecka, to ono jest Królem i jemu należy się cała ich miłość i nie może być inaczej. Z punktu widzenia dziecka, jeśli Ojciec lub Matka nie poświęcają mu się całkowicie, wówczas wyraża ono swą złość i ma do nich pretensje. Braki mogą być mniejszej lub większej wagi. Kiedy zagubienie Rodziców nabiera poważnych rozmiarów uraza staje się ogromna. Jednocześnie – i tu tkwi kolejny problem – dziecko autentycznie uwielbia rodziców. Dziecko, które nie posiada jeszcze swej własnej przeszłości, dziecko kocha całkowicie swych rodziców. W układzie : rodzice – dziecko stroną, która kocha najbardziej intensywnie – c o jest logiczne – jest dziecko. A mimo tego, iluż rodziców wykrzykuje przed tym uwielbiającym je dzieckiem, iż nie byli przez nie kochani … gdyż nie sprawiało im ono wystarczająco przyjemności. Targowanie się o miłość własnego dziecka to zadawanie mu cierpienia. Ta ogromna miłość jest tak potężna, iż dziecko zakrywa welonem całkowitego zapomnienia wszystkie sytuacje rodzicielskiej anty-miłości. Wszyscy przez to przechodzili. Okazuje się, że niektóre osoby musiały odkryć więcej rzeczy niż inne !
Kiedy się wyrazi pierwszą odwagę, okazać się może, iż innej już nie ma. Później należy stać się swym własnym rodzicem. Ojcem i Matką jednocześnie, dorosłym, który całkowicie i wyłącznie zajmuje się swym własnym dzieckiem, samym sobą. Oto czego uczy Aneta. Oto jej praca – i jej życie, można by dorzycić. Pomaga ona w dorastaniu naszemu własnemu dorosłemu. Na początku to ona opiekuje się dzieckiem, to ona dodaje mu odwagi i otacza je miłością. Wtedy właśnie pokazuje tej maleńkej cząsteczce dorosłego, jak opiekować się straszliwym dzieckiem. To początek ! Kiedy sobie to przypominam, sama siebie pytam – jak to było możliwe ? I jakże dziecko jest trudne ! I trzeba nauczyć się je poznawać, rozpoznawać jego lęki, jego punkty strategiczne, w których wpada w panikę. Ponieważ dziecko [nie bardzo rozumiem co C. chciała powiedzieć – M.T.] Wszystko tam jest, przez cały czas. Dziecko zna jedynie to, co poznało … na razie ! Trzeba sobie wyobrazić spacer z maluchem, który zna jedynie jeden pejzaż. W moim przypadku pejzaż samotności, oczekiwania, nudy, depresji mej Matki, później craz częstszych nieobecności mojego Ojca. Kiedy rzeczywście weźmie się malca za rękę zmusza się go do poznania całkiem odmiennych pejzaży ! Przede wszystkim pejzaży jego marzeń ! Gdyż dziecko, w swej wieży z kości słoniowej, marzyło i prawdziwym szczęściem jest realizacja jego marzeń. Jedynie dorosły może tego dokonać. Dziecko umie jedynie marzyć, dorosły umie tylko działać. Oto dlaczego należy myśleć o sobie podwójnie. Wszystko co tu piszę wiem od Anety, im bardziej prę do przodu, tym więcej rozumiem z tego, czego mnie ona uczy. Tym bardziej wiem, że t ona ma rację i że jej nauka jest słuszna i koherentna. Jest to życie samo w sobie – to proste. To prawda. Darować sobie można dalsze wysiłki by zrozumieć, to co było przed, « dlaczego » i « jak » – tego co się stało w naszym dzieciństwie. Trzeba być jedynie śwadomym własnego bólu i potrafić ujrzeć, uczciwie, jak bardzo cierpieliśmy w dziecinstwie. Zresztą, nie jest to łatwe, wciąż sobie powtarzam. « Ale ja nie byłam bita … » Nie, oczywiście, No i co … ? Czy mamy przestać zajmować się czyjąś złamaną ręką ponieważ ktoś inny cierpi na raka ? I oto amnezja, która prawidłowo wykonała swą pracę, nie pamiętamy już cierpień, można sprawdzić rezulalty wszystkich tych sytuacji, kiedy my sami szykowaliśmy sobie porażkę. Nie łatwo się do tego przyznać. Jesteśmy winni własnych porażek. Dziecko samo bezbronne jest wobec lęku. Nie dostrzega innych horyzontów poza własnymi. Jak tylko pojawia się zapowiedź innej sytuacji, przeczuwa katastrofę. Stąd na początku pracy tak dużo « poślizgów », gwałtownych uświadomień sobie rozmiaru cierpień, które powodują aż takie reakcje. To zajmuje wiele czasu. To co mnie zaskakuje , to własnie ilość czasu potrzebna na zrozumienie. Potem z upływem czasu, z piękna tego czego się uczę, z tego bogactwa … Potem z upływem czasu, uczę się sprawiać mi przyjemność, uczę się pozwalać sobie na szczęście, uczę się kochać siebie – nie ma w tym nic z egocentryzmu, a nawet jeśli się go trochę pojawia na początku, nie jest to takie straszne. A potem nauczyłam się mieć wady ! Ponieważ uczę się mych zalet ! A istota ludzka nie jest doskonała, najważniejsze – by było dobrze z samym sobą … I tego można sie nauczyć.
Aneta jest najuczciwszą osobą wobec innego człowieka, jaką znam na świecie. Jest mistrzem. W moim przypadku wszystko zaczęło się dla mnie w chwili spotkania jej. I wszystko wtedy się skończyło. Ona to zresztą uczciwie mówi : « Nie interesuje mnie to, co było przede mną. »
Wprowadziła mnie w jazz. Byłam zaskoczona, ale miała rację. Na próżno roztrząsać bolesnej przeszłości. Tutaj, teraz, idę z nią do przodu, to wszystko. Życie to, to co jest teraz i przede mną, nie to co jest – za. Nie przypuszczałam, że spotkam kogoś takiego w życiu, nie wiedziałm, że to spotkanie będzie tak intensywne, nie wiedziałm, że jestem piosenkarką, nie wiedziałam, że mogę osiągnąć sukces, nie wiedziałam co to jest naprawdę – Kobieta, nie wiedziałam, że jestem tak silna … Niczego nie wiedziałam … Ale muszę przyznać, że szukałam długo tego, co znalazłam u niej i że bardzo byłam spragniona jej wiedzy. Dziś nadal piję jeszcze z tego źródła i mam nadzieję, że będzie mi to dane jeszcze długo, gdyż jej wiedza jest wielka, gdyż nic w tym nie jest przeintelektualizowane – wszystko co ludzkie jest w życiu. Cynthia.
Olivier
Je me souviens d’une des premières fois où je suis allé chez Aneta, il y a vingt ans...
Je me souviens d’une des premières fois où je suis allé chez Aneta, il y a vingt ans :
seul, livré à moi-même, sans travail, sans amis – ou presque -, n’ayant aucun projet, et surtout paralysé par la peur et la culpabilité.
J’avais peur de tout, honte de moi, je buvais plusieurs litres d’alcool par jour. Le peu de relations que j’entretenais étaient destructrices. Des pensées morbides me paralysaient, des phobies m’empêchaient de sortir de chez moi.
La seule aide que m’avait apporté la médecine (un psychiatre) : les médicaments. En fait une aide qui n’a pas servi à grand-chose. Les anti-dépresseurs m’ont calmé un ou deux mois puis les crises d’angoisse (allant jusqu’à la panique) sont revenues.
Par ailleurs, une sophrologue que je voyais à l’époque m’avait interdit la relaxation sous prétexte que cela était dangereux pour moi. Complètement dépassée par ma souffrance et mon auto-destruction, elle ne savait plus quoi inventer.
Quand je repense à ce jeune homme de 25 ans, je vois une véritable bombe à retardement. Je me demande comment il a pu tenir tout ce temps avec une telle souffrance en lui. Aujourd’hui, je sais que cette souffrance était aussi celle de l’enfant en lui.
Cet enfant n’a pas été aimé, n’a pas reçu les soins, la tendresse, l’attention que tout enfant doit recevoir. Cet enfant a été muselé, dressé pour compenser la défection de sa mère dans son rôle de mère et ainsi devenir les parents de celle-ci. Humilié par son père, et enfermé dans une maison dite de famille (sic) où régnaient la peur, la dépression de la mère, la violence, la tristesse et l’ennui. Un seul refuge : les livres et s’enfuir dans un monde imaginaire.
Pour revenir à ces premières séances, je parlerais tout d’abord de la bienveillance d’Aneta. J’avais, pour la première fois depuis des années le sentiment d’être vu et entendu.
Si j’ai commencé le travail qu’elle me proposait, c’était une question de survie. L’angoisse et la tristesse étaient telles que je ne savais plus à quel saint me vouer. Le dernier psychiatre que je voyais m’avait dit que je souffrais d’un complexe névrotique et que ça serait long… long à guérir ? Long à supporter ? Le jour où il m’avait dit cela, je suis sorti de chez lui encore plus mal. Ce « long » – un seul mot – était comme une pierre dans mon ventre. Je venais chez lui pour aller mieux, j’en ressortais avec un poids encore plus lourd et… un complexe névrotique.
En sortant de chez Aneta, c’était tout le contraire. J’avais un programme, les choses – vivre ! – devenaient possible. Il m’arrivait souvent d’y arriver en étant mal, triste etc… j’en ressortais avec du courage, des nœuds avaient été démêlés et surtout à nouveau j’étais une personne entière, vivante, respirant. J’avais de l’énergie à revendre…
Depuis tout ce temps, beaucoup de choses se sont passées… j’ai aujourd’hui 45 ans.
Tout au long de ces vingt années les conseils amicale (?) d’Aneta m’ont été précieux.
Le chemin a été long, jalonné de bonheurs, de joies, de changements, de rencontres… mais il y avait toujours aussi de l’angoisse, l’interdiction du plaisir (donc de la vie) qui étaient là, latents. Il y avait toujours en moi une lutte. J’ai combattu des addictions de toutes sortes, j’ai combattu mes employeurs, mes amants… Bref, mes rapports aux autres étaient à l’image du combat que je me livrais intérieurement.
C’est un travail de longue haleine. Aneta dit que le travail avec l’enfant intérieur est un travail pour la vie.
J’en ai fait l’expérience récemment. Certaines choses auxquelles je m’étais habitué – toujours bien entendu liées à des comportements auto-destructeur – m’ont littéralement explosé au visage. Et j’ai traversé une crise terrible. J’ai cru devenir fou, l’angoisse était telle que je ne pouvais plus agir, la peur me paraissait insurmontable… L’enfant intérieur hurlait. Toutes les peurs, angoisses, solitudes, culpabilités étaient là… Très certainement il fallait en passer par là pour réaliser la souffrance de cet enfant et y faire face. Aneta m’a aidé. C’était une véritable lutte. Une lutte intérieure et aussi une lutte pour vivre. Sans l’aide d’Aneta, je sais que je n’y serais pas arriver.
Cet épisode a duré plusieurs jours. L’enfant imaginait les pires scénarios. Voici quelques exemples de scénarios qu’il inventés :
- Tu vas mourir d’une maladie grave.
- Aneta te manipule. En fait, elle fait partie d’une secte. Elle est de mèche avec d’autres pour te tuer.
Ou encore :
- Tes parents vont te faire interner.
- Si tu sors dans la rue, tu vas t’évanouir. Tu iras à l’hôpital et tu y mourras
Etc, etc, etc…
J’ai vraiment cru devenir fou. L’angoisse de cet enfant m’habitait tout entier. Je n’arrivais plus à dormir. La réalité n’existait plus. Seuls les cris de l’enfant résonnaient dans ma tête : j’ai peur, je veux disparaître, je veux ne plus exister, je veux ne plus souffrir.
Le plus difficile était évidemment de décoder ce que disait l’enfant car à travers toutes ces histoires – et comme il n’a jamais eu le droit de dire les choses clairement et d’exprimer ses émotions – il voulait raconter une autre histoire, celle qu’il a vécue auprès de ses parents :
- La solitude
J’ai découvert récemment qu’à la naissance de mon frère, alors que je n’avais que 3 ans, on m’a envoyé à la campagne chez mes grands-parents. Ce qui a été ma première expérience de l’abandon. Puis à 8 ans, on m’a mis dans un pensionnat de garçons en région parisienne. Ce qui a été ma seconde expérience de l’abandon. Et cette période a été terrible. Les nuits de cauchemars ont commencé. L’enfant vivait avec la peur au ventre. Peur d’être mauvais à l’école, peur d’être mauvais pour sa famille car mis à l’écart. Pourquoi ? Peur de tous les autres élèves aussi car il se sentait différent. Il essayait de faire face en faisant le clown, en étant drôle. Mais le matin, il se réveillait avec une boule au ventre. Et petit à petit il a commencé à s’inventer un monde imaginaire. Dans ce monde, ses amis sont dans les livres, dans les bandes-dessinées, dans les films qu’il voit à la télévision. L’enfant perd très vite le sens du réel et s’enfuit dans ce monde inventé de toutes pièces pour fuir la peur et l’angoisse.
Aujourd’hui encore, je dois lutter avec cette pulsion profondément ancrée en moi. D’une certaine façon, je « pars » ou je « m’absente ». Des histoires défilent dans ma tête. Des histoires d’une autre vie, d’un autre pays, d’une autre famille. Je parle à voix haute à des personnes qui n’existent que dans mon imagination.
L’enfant parle, parle, parle… et il fuit.
Lorsque j’ai 16 ans, ma grand-mère – la personne la plus proche de moi – s’est donné la mort en se pendant.
Ces trois expériences ont installé en moi des sentiments d’insécurité et de solitude qui perdurent aujourd’hui. Et toute ma vie, j’ai d’une certaine façon cherché cette solitude. L’enfant a toujours voulu retourné à ce qu’il connaît le mieux, ce qui lui a été imposé. Mais cette solitude n’est pas la solitude choisie par un adulte qui souhaite se retirer du monde pour telles ou telles raisons ou encore celle de celui qui se retire pour se recueillir ou pour créer. Non, elle est la conséquence directe de la maltraitance des parents, de ces abandons à répétitions et je devrais plutôt la nommer isolement. Cet isolement est plein de toute la détresse de l’enfant, de ses peurs, de ses phobies, de ses scénarios qu’il imagine encore et encore, de cette violence qui lui a été faite.
- La manipulation de sa mère.
Ma mère m’a dit un jour : je t’ai utilisé pour me protéger du monde.
De fait, je me souviens que dès mon plus jeune âge j’étais sa « chose ». Cette femme hystérique, manipulatrice, violente (verbalement et physiquement), dépressive, me tenait littéralement en laisse et « achetait » l’enfant en le couvrant de cadeaux et d’argent. J’ai subi en silence ses crises que ce soit dans les phases d’excitation comme dans les phases de dépression.
Récemment mon frère m’a raconté une histoire qui a eu lieu il y a 3 ans. Elle résume à elle seule l’histoire de notre enfance et du comportement de notre mère :
Mon frère compte fêter son anniversaire (il a presque 40 ans) avec des amis. Avec sa compagne ils organisent un dîner. Ma mère l’apprend et se plaint à mon frère de ne pas être invitée. Plus tard, elle l’accuse d’être responsable de sa solitude, à elle.
Quelques jours passent et mon neveu essaie de la joindre en vain. Puis ma belle-sœur laisse un message à son tour. Aucune réponse. Le soir du dîner, tout le monde est extrêmement tendu. Plusieurs heures plus tard, ils apprennent qu’elle a fait une tentative de suicide ce même soir.
Je tiens à préciser que cette tentative-là doit être – au bas mot – la dixième tentative de suicide de ma mère. Mon père m’a dit que lorsque nous étions enfants, lors de crises plus graves que d’autres, elle mettait une boîte de comprimés sur la table et disait : je vais me tuer.
J’ai moi-même voulu mourir il y a longtemps. Les comprimés que j’avais avalés n’étaient pas assez forts pour tuer qui que ce soit mais le geste était là. Un appel au secours. Et l’enfant suivait le chemin de sa mère. Puis l’alcool est entré dans ma vie et pendant de longues années j’ai bu seul, en cachette. Je n’ai plus de contacts avec ma mère depuis longtemps mais j’ai cru comprendre à ce que m’en a dit mon frère qu’elle boit elle-même beaucoup. Et bien évidemment, tout le monde subit cela en se taisant.
Cette histoire arrivée à mon frère montre à elle seule tout le climat de terreur, d’anxiété dans lequel nous avons vécu étant enfants. Notre mère nous a fait porter dès le départ le poids de sa solitude, de son incapacité à vivre et à faire face à la vie. Et bien évidemment au fait d’être une mère.
- Un immense sentiment de culpabilité
Le petit garçon se sent responsable de tout et de tous. Il avait d’ailleurs dès son plus jeune âge la charge de ses trois frères car les parents étaient souvent absents (au travail) ou la mère était – et cela de façon chronique – dans un état dépressif et ne s’occupait pas d’eux.
Il devenait donc responsable de toute la famille car la « pauvre mère » était aux prises avec ses démons et le père était « au travail ». Il m’a lui-même avoué des années plus tard qu’il avait ,au bout de dix années de mariage, trouvé cette seule et unique solution pour ne plus avoir à supporter les crises de sa femme : fuir dans le travail. Et ils ne divorceront que quinze ans plus tard. L’enfant donc devient un substitut de père et de mari et sera « coupable » de tout. Il n’a pas le droit d’avoir une vie autonome car s’il en avait une, il «abandonnerait » sa pauvre mère dépressive. Et quand il a du plaisir à vivre, de la joie, cela ne peut durer car dans cette dictature et cette forteresse érigées par sa mère avec la complicité de son père, il n’a pas le droit d’exister, il ne peut que subir.
Toute ma vie, j’ai lutté avec de profonds sentiments de culpabilité qui m’ont fait commettre beaucoup d’erreurs et m’ont surtout amené à m’auto-punir dès que le plaisir avait été là, était là, ou à portée de mains.
A vingt-cinq ans, j’ai écrit une lettre à mon père. Dans cette lettre, je lui confessais mon homosexualité. Ma mère intercepta la lettre et me dit que s’il la lisait, ma confession serait une cause de divorce entre eux. Elle mit la lettre sur la table de la cuisine et disparut pendant plusieurs jours laissant seul mon frère de douze ans. J’ai appris plus tard que mon père avait déjà quitté ma mère au moment où j’avais écrit et envoyé cette lettre. Jusqu’au bout dans leur histoire et dans le terrible scénario qu’elle nous a fait vivre, je devais être le responsable de tout et bien évidemment le coupable.
- Le mépris du père
Durant toute mon enfance, mon père nous a abreuvés de sarcasmes et de méchancetés. Voici un exemple d’une des choses qu’il pouvait me dire lorsque j’étais adolescent.
Je suis dans la baignoire en train de me doucher, il entre dans la salle de bain et dit avec son mépris et sa froideur habituelle : tu es tellement gros que tu ne dois pas pouvoir te voir pisser.
Dès l’âge de 8 ans (ce qui correspond à la période du pensionnat), j’avais énormément grossi. L’enfant était devenu boulimique. Et maintenant en plus d’être gros, il était méprisé par son père. Et je crois qu’il pensait : si mon père me méprise, c’est que je dois être méprisable. Et il pensait aussi : je voudrais le tuer. Je le hais. Il était pris entre deux feux : la parole toute puissante de son père et ses sentiments de haine et de colère.
Ces humiliations ont été notre quotidien et nous avons eu à subir mes frères et moi la froideur et le mépris de cet homme qui ne jurait que par la réussite professionnelle et l’argent. Ses fils n’étaient jamais à la hauteur de ses exigences. Mais de quelles exigences s’agissait-il exactement nous ne le savions pas.
Nous n’étions tout simplement pas assez bien pour lui.
Je me souviens de la terrible jalousie que j’éprouvais lorsqu’il parlait d’un de mes cousins ayant le même âge que moi et qui lui réussissait brillamment ses devoirs car il travaillait dur, avait de la volonté et n’était pas rêveur comme moi. Je me demande aujourd’hui quel prix a dû payer ce cousin pour être toujours le premier partout, que ce soit dans le sport, dans les maths, et toutes autres matières. Et ce, dès son plus jeune âge.
Pour mon père, il était la référence. Il était celui qui réussit et réussira.
Souvent, j’entends en moi cette voix qui dit : tu es nul, tu ne sais pas y faire, tu n’y arriveras pas. L’enfant parle et répète ce que son père lui a dit et qu’il a pris pour argent comptant.
A travers ces exemples, je veux montrer tout ce que l’enfant veut exprimer à travers des propos incohérents, des peurs imaginaires, des scénarios catastrophes, des insomnies.
Dès sa naissance, il a été programmé pour NE PAS VIVRE. Il a été programmé pour vivre dans une dictature dont ses parents étaient les tyrans et a survécu à un pareil programme en payant le prix fort : l’autodestruction, l’alcool, le sexe, la dépendance, l’hypocondrie, la dépression, l’isolement.
Depuis cet épisode, je ressens en moi, je revis ces expériences douloureuses. Durant des années, j’ai parlé à l’enfant et maintenant je l’entends. Et il hurle. Il parle un langage codé, il pleure, il a des insomnies, il veut s’isoler. Je n’avais jamais mesuré la profondeur de sa souffrance, si tant est que la souffrance soit mesurable. Mais elle est LÀ.
Alice Miller écrit dans Abattre le mur du silence :
« En effet, derrière le mur censé nous protéger de l’histoire de cette enfance il y a toujours l’enfant méprisé que nous étions, et qui fut jadis abandonné et trahit. Il attend que nous trouvions le courage de l’écouter. Il voudrait que nous le protégions, le délivrions de son isolement, de sa solitude, de son mutisme (…). L’enfant attend seulement que nous soyons prêts à nous rapprocher de lui pour, avec son aide, abattre les murs. »
Je n’ai pas découvert d’un coup toute la maltraitance dont j’ai été l’objet et les souvenirs de mon enfance. Bien au contraire je me souviens très précisément de certains d’entre eux depuis longtemps, mais comme s’ils avaient été l’histoire d’un autre. Mais aujourd’hui le mur de silence qui entourait cette histoire s’effrite peu à peu et les émotions réelles, cette fois-ci, de l’enfant je les entends. Je l’entends lui et je rentre en contact avec la réalité de mon enfance.
Aujourd’hui, c’est en accompagnant l’enfant que j’avance. D’une part en écoutant ce qu’il a à me dire, d’autre part en lui parlant. En lui apportant ce qu’il n’a jamais eu étant petit.
J’ai appris beaucoup de ce moment difficile :
- j’ai mesuré jusqu’où j’avais été maltraité et jusqu’où la peur, la colère, l’angoisse m’habitaient encore aujourd’hui à travers cet enfant
- La puissance et l’importance du travail proposé par Aneta.
- Enfin, j’ai réalisé pour la première fois l’importance de travailler avec l’enfant quotidiennement. De l’accompagner, de l’écouter, d’anticiper le fait que systématiquement il voudra retourner à ce qu’il connaît le mieux : la souffrance.
Grâce au travail proposé par Aneta – et si dans un premier temps l’on suit à la lettre ses recommandations : parler à l’enfant à voix haute – j’ai pu grandir. Je réalise aujourd’hui que le chemin a été long et qu’il le sera encore. Il peut m’arriver de faillir… Et ? Aujourd’hui, je ne me considère plus comme le plus nul ou le plus mauvais dans ces moments-là. Ils sont malheureusement (et ironiquement) répétitifs. Je peux juste constater qu’ils correspondent forcément à un moment où je n’ai pas travaillé avec l’enfant intérieur. Et en ce qui me concerne lorsque je le laisse livrer à lui-même, il ira directement vers ce qu’il connaît : l’isolement, l’auto-destruction.
Voici un extrait du livre d’Ingmar Bergman Laterna Magica :
Au lieu de visages, nous a-t-on donné des masques à porter, au lieu de sentiments, nous a-t-on inculqué l’hystérie, au lieu de tendresse et de pardon, nous a-t-on abreuvés de honte et de culpabilité ? (…) Pourquoi ai-je vécu avec une blessure toujours infectée qui ne s’est jamais refermée et qui me transperçait tout entier ? (…) Tout ce que je veux savoir, c’est pourquoi derrière cette fragile façade du prestige social nous avons vécu une aussi effroyable misère.
Tout est y est dit en ce qui me concerne. Je pourrais avoir écrit chaque ligne.
Malheureusement j’ai connu cela MAIS heureusement j’ai rencontré Aneta. Heureusement ce travail m’a permis d’apprendre à vivre envers et contre tout ce que mes parents m’ont fait subir.
Aujourd’hui, la peinture et le dessin sont deux choses importantes dans ma vie. Grâce à un livre d’Alice Miller et à quelques conseils d’une amie peintre, je m’y suis lancé il y a plusieurs années. J’ai découvert le travail du jeu avec les formes et les couleurs. Depuis peu, le dessin et le croquis. Très vite il m’est apparu très clairement que ce territoire était celui de l’enfant. Il y trouve le plaisir de jouer, de créer, de s’exprimer librement en s’amusant. Et de mon côté, j’y découvre une partie de l’histoire de mon enfance. Devant un de mes dessins quelqu’un m’a demandé ce que c’était ce personnage qui semblait en manger un autre. J’ai répondu : « c’est une mère cannibale qui mange son enfant ». C’est l’histoire de ma relation avec ma mère.
J’ai mis beaucoup plus de temps que je ne le pensais à comprendre le travail d’Aneta. Souvent je me suis menti, souvent j’ai « lâché l’affaire ». J’ai cru aussi « tout savoir ». Finalement, un jour il faut faire face à cela aussi car l’enfant vous rattrape. C’est le travail d’une vie. Si je pense « voilà, c’est réglé » alors très certainement les choses commenceront à ne pas tourner rond…
Bergman écrit : « Pourquoi ai-je vécu avec une blessure toujours infectée qui ne s’est jamais refermée et qui me transperçait tout entier ? ».
En travaillant avec Aneta, j’apprends à vivre AVEC cette blessure. Concrètement cela veut dire accompagner l’enfant intérieur et lui donner la vie qu’il mérite.
Malinka
...I wreszcie przyszedł moment, kiedy po przeczytaniu książki „Poznaj swój głos”, odważyłam się zapisać na warsztat Anety Łastik...
Od wielu lat próbuję dogadać się ze sobą, bo nawet w tych momentach, kiedy nic dramatycznego się w moim życiu nie dzieje (a właściwie głównie w takich chwilach), odkrywam, że cały czas coś „uwiera”, nie pozwala cieszyć się życiem. Próbowałam wielu terapii: indywidualnych i grupowych, warsztatów rozwoju osobistego, uczestniczyłam w grupach wsparcia dla współuzależnionych, sesjach coachingu, i różnych niekonwencjonalnych formach pomagania. Jednak wcześniej, czy później okazywało się, że to nie działa, że „ból istnienia” powraca, w coraz gorszej postaci, bo w połączeniu ze zwątpieniem, z lękiem, że nie uda mi się go pozbyć. A tak bardzo chciałabym umieć, choć przez chwilę, poczuć się tu i teraz szczęśliwą.
Ostatnio doszedł do tego lęk przed starością, obawa, że kiedy przestanę być ładna i młoda, to już nikt nie będzie chciał mnie znać i kochać.
Paradoksalnie ten atak paniki bardzo mi pomógł. Powiedziałam sobie, że mam do wyboru albo tkwić w tym, co dotychczas (czyli biadolić, że jeszcze nie przestałam być przerażonym dzieckiem, któremu nic nie wolno, a już staję się starszą panią, której niewiele „wypada” i pławić się w poczuciu nieszczęścia, bo prawdziwe życie ominęło mnie szerokim łukiem) lub dać sobie pozwolenie na spróbowanie tego wszystkiego, czego nigdy w życiu nie odważyłam się spróbować. Wybrałam to drugie.
Zaczęłam od malowania (bo jak cierń, tkwi w pamięci ten dzień, kiedy mama odmówiła mi pieniędzy na kredki, argumentując, że to niepotrzebny wydatek, bo i tak przecież niczego ładnego nie narysuję). Pomalowałam więc w bajeczne kwiaty meble ogrodowe, udowadniając sobie, że nie jestem mniej zdolna od przeciętnego przedszkolaka. Potem zaczęłam się edukować seksualnie (to od zawsze był w mojej rodzinie temat tabu) i dzięki temu pojęłam, co naprawdę znaczy odpowiedzialność za siebie.
I wreszcie przyszedł moment, kiedy po przeczytaniu książki „Poznaj swój głos”, odważyłam się zapisać na warsztat Anety Łastik.
Bardzo się tego bałam, kilkukrotnie byłam bliska rezygnacji z udziału
w zajęciach, ba, próbowałam namówić syna, żeby wybrał się tam za mnie. Jednocześnie byłam ogromnie ciekawa, jaką osobą jest autorka książki i czy rzeczywiście potrafi ze mnie jakiś głoś „wydusić”.
Moje obawy były naprawdę dobrze ugruntowane. Wychowałam się w rodzinie, gdzie każdemu po kolei „słoń na ucho nadepnął”. Chociaż mnie, to nie na ucho, tylko raczej na gardło, bo do rozpaczy doprowadzały mnie momenty, kiedy sama SŁYSZAŁAM jak fałszuję, lub w ogóle nie mogłam wydobyć z siebie dźwięku. Mąż, niby w żartach, powtarzał mi ciągle: „bij, ale nie śpiewaj!”. A w książce Anety było właśnie o tym, że ktoś, kto fałszuje, jest „fałszywy”, bo nie daje sobie zgody na siebie i życie po swojemu, tylko się dopasowuje, usiłuje udawać kogoś, kim nie jest.
Dodatkowo straciłam wiarę w autorytety, a w szczególności w kompetencje i uczciwość terapeutów, którzy, jak zauważyłam, w większości nie radzą sobie ze sobą i swoimi problemami, więc „używają” pacjentów do poprawy własnego samopoczucia i sytuacji finansowej. Kilkakrotnie zostałam przez terapeutów nadużyta, bo osoby takie jak ja, z niskim poczuciem własnej wartości, są dla nich łatwą ofiarą. W dodatku, kiedy nieśmiało próbowałam się bronić, spotykałam się z ostrą krytyką i wmawianiem mi, że moje zastrzeżenia są wyrazem oporu przed zmianą, czyli nie rokuję „wyzdrowienia” i na pewno bez dalszej terapii nie dam sobie w życiu rady.
Kroplą przepełniającą czarę goryczy stała się znana terapeutka, która na swoich warsztatach ubliżała uczestniczkom (rozumiem, że po to, by sprowokować niekontrolowane wyrażenie emocji), spóźniała się i zasypiała w czasie zajęć, przeżywała ataki rozpaczy i zalewała się łzami (dosłownie!) nad swoim dzieciństwem […] stawiała siebie za wzór spełnionej kobiety oraz udanego życia i wyraźnie oczekiwała podziwu. W moim przypadku postawiła „diagnozę” już na początku i zmuszała mnie do wyrażania złości do osób, które jej zdaniem powinny budzić moją agresję (a nie budziły). Na koniec, opisała moją historię w czasopiśmie, przedstawiając mnie w taki sposób, że byłam łatwo rozpoznawalna. Oczywiście, nie uprzedziła mnie nawet, że zamierza posłużyć się moją historią, jak wcześniej wieloma innymi, upublicznionymi bez wiedzy i zgody opisywanych osób.
Dlatego też, było dla mnie ogromnie ważne, jaką osobą okaże się prowadząca warsztat pani Aneta.
Od początku przeżywałam mile zaskoczenia. Przede wszystkim, mimo całej mojej podejrzliwości i najeżenia, nie byłam w stanie oprzeć się urokowi Anety, która okazała się wyjątkowo uważną, ciepłą i mądrą osobą. Nie lansowała się, nie starała się zabłysnąć na tle ludzi biorących udział w zajęciach (a przecież miałaby się czym pochwalić!), niczego nam nie narzucała, podkreślając ciągle, że w każdej chwili mamy prawo odmówić udziału w ćwiczeniach i nie robić niczego wbrew sobie. Traktowała nas z ogromną delikatnością i SZACUNKIEM, jednocześnie konsekwentnie i umiejętnie nakłaniając do pokonywania własnych lęków i ograniczeń. W stworzonej przez nią bezpiecznej przestrzeni, zadania nie do pokonania, okazywały się wykonalne.
Byłam pełna podziwu dla jej pracy, bo kiedy na początku zobaczyłam uczestników warsztatu, pomyślałam, że to się nie uda. Różniliśmy się między sobą wiekiem, płcią, nawet narodowością. Łączył nas wyraźny lęk przed pokazaniem siebie, przed oceną i paraliżująca obawa przed śmiesznością.
Naprawdę nie wiem, jak Aneta dokonała tego, że zaczęliśmy wykonywać proponowane przez nią zadania. Skąd wiedziała, kogo pierwszego „wyrwać do tablicy”, a komu dać trochę więcej czasu? W jakiś czarodziejski sposób udało jej się nas zaciekawić i, mimo oporów, zachęcić do współdziałania.
Na pewno pomogło łagodne przechodzenie od ćwiczeń relaksacyjnych, zabaw z wyobraźnią, do coraz bardziej konkretnych ćwiczeń oddechowych i głosowych. No i sporo było o tym, jak rozmawiać z wewnętrznym dzieckiem, jak w jego imieniu „rozliczyć się” z rodzicami, jak wziąć na siebie – dorosłego – odpowiedzialność za jego bezpieczeństwo i dalsze życie.
Nie wszystko potrafię zrobić już teraz. Napisanie listu do mamy i dorosłe „oczyszczenie” naszych relacji, ciągle wydaje mi się zbyt trudne.
Wiem jednak, że jest to konieczne i jeśli tego nie zrobię, nie pozbędę się węzła duszącego moje gardło. Wiem też, że zawsze mogę się zwrócić do Anety z prośbą o wsparcie i je otrzymam.
Jej odmienność od innych nauczycieli i terapeutów polega również na tym, że nie boi się udzielać rad i okazywać uczuć, wtedy kiedy jest to potrzebne (bo czasami, w mojej ocenie, jest to po prostu konieczne). Ludzie, którzy przez wiele lat swojego życia powtarzają te same traumatyczne wzorce, nie mają często pojęcia, w jaki sposób można sprawy poprowadzić inaczej. Boją się nawet nazwać krzywdy, które w imię „miłości” wyrządzają im najbliżsi. Nie widzą wyjścia z pułapki, miotając się na oślep.
Przypomniałam sobie konsultacje u pewnego bardzo znanego i renomowanego terapeuty, który przez godzinę siedział naprzeciwko mnie, nie wydając dźwięku i nie reagując w żaden sposób na to, co mówiłam. Czułam się, jakbym mówiła do ściany i efekt był taki, jak po rozmowie ze ścianą – w moim życiu nic się na skutek tego spotkania (i paru następnych) nie zmieniło. Po tym doświadczeniu wiem, że nie pomoże mi ktoś trzymający się kurczowo procedur, traktujący pacjentów według jakichś szablonów. Potrzebuję pomocy od żywego, ciepłego człowieka, który umie okazać serdeczność i zainteresowanie moją osobą, tak jak to czyni Aneta. Już Salomon wiedział, że „z pustego w próżne nikt nie naleje”, dlatego nie sposób uczyć się wyrażania emocji, czy miłości do siebie od kogoś obojętnego, czy oficjalnego w kontaktach.
Co zmieniło się w moim życiu po warsztacie?
Na pewno jestem teraz bardziej uważna. Kiedy zaczynam czuć znajomy dyskomfort, mówię sobie: „chwileczkę kochana, zwolnij, zastanów się, czy nie zapodziałaś gdzieś swojej malutkiej dziewczynki, czy znów jej nie porzuciłaś?”. I ku mojemu zdziwieniu, często już to wystarcza, żeby nie wpadać w dawne lęki i wzorce zachowań. Kiedy czuję, że może być trudno, biorę malutką za rękę, staję blisko, tak żeby czuła, że z nią jestem i uspokajam, bo przecież jesteśmy razem i na pewno sobie damy radę.
Są oczywiście chwile kiedy działam po dawnemu, ale dałam sobie wreszcie prawo do popełniania błędów, więc się za to nie potępiam i nie wpadam w przygnębienie. Już nie muszę być wzorową uczennicą, ani grzeczną dziewczynką, dumą rodziców, ideałem. I wreszcie przestałam się bać!
Zaczęłam za to myśleć, ilu fantastycznych rzeczy jeszcze nie robiłam (ale gdzieś się zapodziała potrzeba spełniania cudzych oczekiwań i rozpaczliwego udowadniania sobie, że mogę wszystko!). Więc dzielę je teraz na te, które rzeczywiście są dla mnie ważne i te, które zrobiłabym po to żeby sobie lub komuś coś udowodnić (czyli znów fałszować).
Zmieniły się nawet moje sny. Jestem w nich SOBĄ – wiem, czego chcę, znam swoją wartość, nie „kupuję” sobie miłości, bo wiem, że na nią zasługuję i nie boję się wyrażać siebie. Ba, był nawet taki sen, w którym pozwoliłam sobie cieszyć się adoracją znacznie młodszego mężczyzny (do niedawna nie do pomyślenia!). Ale mi fajnie!
Rozprawiłam się z wewnętrznym krytykiem i zaczęłam pisać… Ciekawa jestem, co z tego wyniknie…
Zaczęłam też zwracać większą uwagę na to, jak wyrażają się inni ludzie, bo Aneta tłumaczyła nam, że tylko ten kto rozumie i czuje czytany, czy wygłaszany tekst, jest w stanie zainteresować słuchaczy, być dobrym mówcą lub śpiewakiem. Włączyłam w czasie jakiejś podróży samochodem audiobooka z ulubioną jeszcze z lat młodzieńczych powieścią, ciesząc się na ucztę dla ducha. Lektor czytał tak, jakby nie rozumiał tekstu lub był nim śmiertelnie znudzony. Nie tylko ja, ale także mój syn, który słuchał ze mną ( bo uwielbiał tą książkę, gdy mu ją czytałam w dzieciństwie), byliśmy zdumieni, jak można tak „położyć” intrygującą fabułę. Dla odmiany słuchałam innej powieści, która w czytaniu na pewno by mnie nie zainteresowała. Jednak lektorka przeczytała ją tak zabawnie i ze swadą, że aż zdziwiło mnie, jak bardzo interpretacja może poprawić jakość „dzieła”.
Dlatego dziękuję Ci Aneto! I za moją zwiększoną uważność i za rosnącą odwagę do wprowadzania w życiu zmian, a przede wszystkim za coraz częstsze chwile kiedy jest mi ze sobą spokojnie i dobrze. Czy tak wygląda szczęście? Nie wiem jeszcze, ale już łatwiej żyć.
Dziękuję Ci za Twoje ciepło, szacunek okazywany innym, za poczucie humoru, takt i kulturę, oraz mnóstwo ciekawych informacji, które w czasie warsztatu nam przekazałaś. Nie będzie przesadą, jeśli nazwę Cię moją INSPIRACJĄ.
Malinka
Karolina
...To ona przez długi czas wpajała mi, że mam wierzyć w to co kocham, co robię...
Moja praca z Anetą Łastik, to współpraca, której nie da się zapomnieć.
Pamiętam moje pierwsze spotknie z nią, weszłam do słonecznego salonu na Woli, a w nim siedziała promienna Aneta. Wyglądała jak ostoja spokoju, miała coś takiego w sobie, że przyciągała mnie do siebie swoim blaskiem. Wiem, że to szumnie brzmi, ale tak właśnie było. Przed spotkaniem z nią czytałam parokrotnie jej książkę i wiedziałam już wtedy, że Aneta to niezwykły nauczyciel.
Książka to jednak nie to samo, co prawdziwe spotkanie, i mimo że tak wiele wiedziałam o Anecie przed spotkaniem, zdziwił mnie fakt, że w pokoju, do którego przyszłam na lekcje śpiewu, nie ma pianina.Trudno jest przełamać standardowe przyzwyczajenia nabrane ze szkoły.
Niesamowite było, gdy na tym pierwszym spotkaniu, Aneta poprosiła mnie, bym zaśpiewała coś, a potem posłuchałyśmy jakiegoś mojego utworu z płyty CD. Nie wierzyłam sama temu co słyszę. Aneta czytała z mojego głosu niczym wróżka z dłoni. Od razu wiedziała z jakimi problemami się borykam, co mnie dusi, co gnębi, przed czym uciekam.
Spędziłam dwie godziny na oczyszczającej rozmowie, ale to był dopiero początek.Wyszłam z wielkimi postawieniami, wiedziałam, że spotkałam w swoim życiu kogoś, komu nie tylko zależy na tym, bym dobrze śpiewała, ale i na moim życiu.
To ona przez długi czas wpajała mi, że mam wierzyć w to co kocham, co robię. Że jestem cudownym człowiekiem, otoczonym innymi cudownymi ludźmi i najważniejsze…, że nikt nie zajmie się moim życiem tak dobrze jak ja sama. Tylko ja moge wyzwolić mój głos, nabrać uśmiechu i dzięki moim piosenkom opowiadać o tym co mnie tak wzrusza, cieszy, nurtuje.
Spotkania z Anetą nierzadko były trudne, bo wymagały cieżkiej pracy. Dotykania tego, o czym chciałoby się zapomnieć. Ale opłacało się. Jestem jej oddanym uczniem, i mimo, że nie spotykamy się juz za często, to ona jest w moim codziennym życiu.
Moich uczniów bardzo często odsyłam do jej książki. Na zajęciach czasami zapominam o ćwiczeniu gam, siadam z uczniem i po prostu rozmawiam. Nie da się uwolnić głosu, gdy czujemy, że dana osoba jest zamknięta, że coś w jej życiu jest nie tak. Owa dziedzina nauki, którą Aneta nazywa psychologią głosu, to fascynujące zagadnienie, ale tak naprawdę klucz do rozluźnienia i znalezienia równowagi w życiu, a co za tym idzie w głosie.
Gdy dwa lata temu odwiedziłam Anetę w jej paryskim mieszkaniu, obraz, który pamiętałam sprzed lat, świetlistości i blasku, znowu się objawił. Tymrazem na tle wieży Eiffla, jedząc lody ze swoim juz teraz Mistrzem. Aneta jest w każdym moim dniu.
Karolina Glazer, kwiecien 2008
Jenny
...jedno z najważniejszych spotkań mojego życia...
Choć świadectwa pracy moich uczniów z wewnętrznym dzieckiem przedstawiam na końcu chcę zrobić wyjątek i już przedstawić świadectwo młodej pianistki a to dlatego, że jest jest niezwykle pouczające. Od razu czytelnik zrozumie, że gdy nasz dom rodzinny, rodzina NIE JEST WZOREM musimy sami sobie go wykreować ale przedtem trzeba z przeszłością się rozprawić. Nie myślę, że trzeba nad tym spędzać dużo czasu ale trzeba od razu szukać kluczy do rowiązywania dramatów. U bohaterki wszystko się zaczęło od trudnościach w związku. Jej związek się rozpadał, nie przynosił szczęścia a często wręcz przeciwnie, był źródłem rozpaczy. On jej nie rozumiał, nie zauważał jej potrzeb. Ona czekała (jak dziecko), że zauważy, że zmieni zachowanie, że pokaże jej, że jest najważniejsza. Znajdziecie tu bardzo uczciwy opis jak z tego problemu wyszła prawda o jej życiu, o niskim poczuciu własnej warstości, o konsekwencjach braku wzorców czyli o złych wzorcach, które same się zapisały w główce dziecka. Tak więc pierwsze rozmowy miały być o nim o M. a szybko zmienily się w odczytanie z jej reakcji na jego zachowaia i jej zachowania wobec niego na odkrycie przeżytych w dzieciństwie dramatów. Zrozumiała jaki program nią kieruje i podjęła walkę o zamianę tego – narzuconego – programu na inny, WŁASNY. Jenny to osoba niezwykła, odważna. Zaczęła pracę natychmiast i przyjaciele jej mówili, że jej nie poznają jest nowym człowiekiem, radosnym, „jasnym”. Słońce!!! oczywiście to są sukcesy debiutanta – jak mawia Coelho – potem to wszystko można i trzeba rozwijać ale o tym i tu jest napisane i traktuje cała ksiażka. Myślę, że w tym świadectwie wiele osób się odnajdzie podobnie jak to było ze świadectwem Zuzy z książki „Wewnętrzne dziecko”
Do Anety trafilam po kilku miesiacach kryzysu w moim zwiazku i jednoczesnie w dosc trudnym punkcie mojego zycia. Od pewnego czasu czulam, ze emocje, odczucia maja nade mna kontrole i uniemozliwiaja mi normalne, codzienne funkcjonowanie. Nieprzespane noce, strachy i leki, uczucie paniki, bezradnosci, niemocy, przewlekle zmeczenie (mimo ze nie bylo ku temu powodow), zazdrosc wobec szczesliwych ludzi, brak wiary w siebie, niemalze codzienne wahania nastrojow – bylo tego cale mnostwo. Mialam wrazenie ze zycie mnie przerasta – mnie! Rezolutna, ambitna, zawsze najlepsza wsrod rowiesnikow, lubiana i energiczna dziewczyne. Nie mialam pojecia co sie dzieje, balam sie ze to poczatek depresji lub innej choroby. Czulam sie jak nastolatka pod wplywem burzy hormonalnej, na emocjonalnej hustawce. Jednoczesnie „objawy” wydawaly mi sie zbyt blahe, by szukac pomocy, rozgladac sie za terapeuta. Wydawalo mi sie, ze kazdy czasem ma gorsze momenty, myslalam ze to po prostu trudny czas i ze wszystko tak jak nagle sie pojawilo, tak minie. Rownolegle w moim zwiazku od kilku miesiecy trwal kryzys, za ktory w duzej mierze winilam siebie, myslalam ze to moje wewnetrzne problemy promieniuja na nasz zwiazek (i na pewno po czesci tak bylo).
Zima
Przyszedl dzien, kiedy wyczerpal mi sie zasob pomyslow, jak naprawic to co od dlugiego czasu sie psulo, a moj dwuletni zwiazek (dodajmy, ze zwiazek na odleglosc) zawisl na wlosku. Coraz czestsze klotnie, nieporozumienia, moje poczucie bycia nieszanowana, malo wazna, zazdrosc wobec wszystkich ludzi, ktorym moj ukochany poswiecal wiecej uwagi, jego chlodne, pelne dystansu zachowanie, jak rowniez rzadkie spotkania, doprowadzily do tego, ze nie bylo wyjscia – on oswiadczyl, ze czuje ze nie potrafi mnie uszczesliwic, ze ma wrazenie, jakby dawal mi tylko powod do cierpienia i ze powinnismy zrobic sobie przerwe, dac sobie czas na przemyslenia, zastanowic sie, czy dalej tego chcemy. Ja zgodzilam sie z na to, chociaz z bolu i osamotnienia nie moglam spac po nocach. Dla mnie oznaczalo to koniec, szalalam ze strachu, ze to tylko pretekst, by mnie zostawic. Bylam na granicy zalamania, moj swiat runal. Stracilam jedyne co wowczas sprawialo mi radosc, dawalo namiastke szczescia – bo zycie poza nim widzialam raczej w odcieniach szarosci. Przynajmniej wtedy tak to dla mnie wygladalo. Tak naprawde zamknelo sie dla mnie okno, ale do wielu drzwi mialam dopiero odnalezc droge… Dzis widze, jak wspanialych mam przyjaciol, ktorzy w tamtym momencie byli dla mnie ogromnym oparciem. Kilka dni spedzilam u nich w domu, byli pelni zrozumienia, gotowi do rozmowy, pomocy. To bylo dla mnie bardzo wazne, bezcenne. W tym czase tez nawiazalam kontakt z Aneta.
Pierwsza rozmowa byla dla mnie trudnym, ale oczyszczajacym przezyciem. Powrot do dziecinstwa, pytania Anety, emocje, placz, niedowierzanie. Bylam w szoku, ze obca osoba, z ktora rozmawiam po raz pierwszy w zyciu, w dodatku na skypie, tyle mi o mnie opowiedziala. Tyle spostrzezen potrafila wyciagnac, tyle wywnioskowac z pojedynczych faktow z roznych etapow mojego zycia, wyjasnic przyczyny i skutki, zlozyc te puzzle w calosc. Pod ostra krytyke wziela rodzicow, pamietam jak wtedy mnie to przerazilo, jak sluchalam tego co mowi i nie moglam sie zgodzic z tym, ze to oni wyrzadzili mi najwiecej krzywd. Przekonala mnie jednak w kilku prostych zdaniach, ze moj problem mial do czynienia z brakiem milosci ze strony ojca – od ktorego nigdy nie slyszalam slow „kocham cie”, i ktory mimo, ze mieszkal w domu, byl w moim zyciu raczej nieobecny. Do tego dolozmy bardzo nieudane malzenstwo moich rodzicow (nie sa szczesliwi, ale nadal sa razem, zadne z nich nie potrafilo nigdy zdecydowac by sie rozstac), oraz fakt, ze wymagali ode mnie perfekcjonizmu, na ich milosc moglam zasluzyc posluszenstwem lub sukcesami – i mamy gotowa recepte na moje zycie. Program dzieciecy mowil mi jasno, ze nie mam prawa do szczescia (bo dziecko nie zdradzi cierpiacej, nieszczesliwej mamusi), ze na milosc musze zapracowac, zasluzyc, nie nalezy mi sie ona bezwarunkowo, faceci sa chlodni, egoistyczni i niedelikatni, a w zwiazku jedna osoba musi byc ofiara i sie poswiecac. Oczywiscie ta ofiara, jako spadkobierczyni kobiecej natury, zgodnie ze scenariuszem zycia wyniesionym z domu, bylam ja.
Aneta zaproponowala mi prace z dzieckiem, podala przyklady, jak z nim rozmawiac, powiedziala ze najlepiej bedzie, jak zaczne zaraz, jak tylko skonczymy rozmowe. Mialam probowac zaprzyjaznic sie z moja Mala, na poczatek powtarzac jej na glos, ze kocham ja najbardziej na swiecie i juz nigdy, nikomu nie pozwole jej zranic. Ze nigdy nie zostawie jej samej, juz nigdy nie pozwole zeby cierpiala, bo teraz ma we mnie opiekuna i oparcie na cale zycie.
Poczatki byly trudniejsze niz myslalam. Slowa „kocham cie”, kierowane do samej siebie nie mogly mi przejsc przez gardlo. Bylam cala napieta, zawstydzona przed soba, zablokowana, wstydzilam sie slyszec wlasny glos. Troche trwalo, zanim nauczylam sie swobodnie wyrazac milosc wobec malej dziewczynki, ktora tkwila we mnie przez cale moje zycie, a ktorej obecnosc dopiero odkrylam. Dbalam o to, by codziennie sie przelamac i poswiecic czas na dialog z moim wewnetrznym dzieckiem. Oswajalam sie z moja Mala, z czasem zapalalam do niej miloscia, czuloscia, a jednoczesnie wspolczuciem, zalem, ze tyle lat o nia nie dbalam. Trudne do opisania uczucia zaczely we mnie wzbierac. Rozczulal mnie fakt, ze teraz mam sie kim opiekowac, ze ktos mnie potrzebuje, czulam sie odpowiedzialna za jej los i to dawalo mi sile. Obiecalam Malej szczescie i od tego dnia to byl moje najwazniejsze zadanie, czulam ze zrobie wszystko zeby od teraz jej zycie bylo tylko piekniejsze. Codziennie rano witalam ja rozmowa, pytalam jak spala, co jej sie snilo, co zjemy na sniadanko, i obiecywalam ze nadchodzacy dzien bedzie cudny i ciekawy. Wychodzilam z domu usmiechnieta.
Efekty pracy zauwazylam natychmiast. Zaczelam przesypiac noce, wstawac wypoczeta, z checia do zycia. Swiat nabral innych barw, na mojej twarzy zaczal pojawiac sie usmiech. Inaczej oddychalam, czulam sie lekko, jakbym przez ostatnie lata tkwila w letargu, z ktorego teraz sie zbudzilam, jak z zimowego snu. Zaczelam doceniac ludzi wokol, zauwazac ze sa ciekawi, zabawni, ze lubie spedzac z nimi czas. Momentalnie poczulam rowniez, ze zupelnie nowi, inni niz dotychczas ludzie zaczeli do mnie lgnac, ze chcieli przebywac w moim towarzystwie. Zaczelam poznawac osoby, ktore przez miesiace, lata mijalam na korytarzach uczelni i nigdy nie zauwazalam.
„Droga Pani Aneto!
Musze sie z Pania podzielic moimi pierwszymi swiadomymi krokami, ktore zaczela stawiac Mala przy mojej pomocy.
Czuje sie od wczoraj, jakbym cofnela sie o 15 lat i uczyla zyc, czuc i myslec od nowa. Zupelnie innymi oczami patrze na wszystko, co mnie otacza. Tak, jakby ta malutka dziewczynka, ktora jest we mnie, spala przez te wszystkie lata, a teraz, zbudzona, chciala nadrobic zaleglosci. Mam wrazenie, jakbym inaczej oddychala, chce mi sie smiac, wszystko nabralo barw, zaczelo byc interesujace, jakbym widziala to po raz pierwszy w zyciu. Nareszcie budze sie jak normalny czlowiek (a nie, jak przez ostatni czas, z trudem otwieram oczy o 11 i leze przez pol godziny jak sparalizowana, nie mogac lub nie chcac sie ruszyc). Z zasypianiem jest troche trudniej, duzo mysli kotluje mi sie w glowie i nie jest latwo je uciszyc.
Ale od poczatku – zaczne od siebie. Mala jest malomowna. Jak ja pytam, co czuje, najczesciej wstydzi sie odezwac lub nie wie co powiedziec (w koncu nikt jej nigdy o to nie pytal). Ale jest latwo ja przekonac do wielu rzeczy, bo sama najlepiej wie, ze dorosli „maja zawsze racje”. Łatwo sie poddaje, bo jest ufna i chce wierzyć, że nie pozwolę jej nikomu skrzywdzić. Dlatego póki co jest mi dość łatwo nią kierować, bo ona slucha i potakuje poslusznie glowka. A jak jeszcze uslyszy, ze ja kocham i nigdy nie zostawie samej, to ze szczescia az oczy jej zachodza lzami i zgadza sie na wszystko. I tak mowie do niej kilka razy dziennie, przytulam i glaszcze ja w myslach. Po kazdej takiej rozmowie czuje sie, jakbym zrzucila z plecow kilogramy ciezaru. Obserwuje i poznaje ja od nowa. Jest mi jej zal, bo widze jaka jest wrazliwa, jak bardzo potrzebuje mojej milosci, a jednoczesnie podziwiam ja, bo jest inteligentna i rozsadna, chce sie uczyc nowego myslenia, slucha uwaznie i ma w sobie jakas niesamowita sile. Kocham ja i chce chronic ze wszystkich sil…
Przeprosilam Mala tez juz kilka razy, jak nieopatrznie jakies glupoty przeszly mi przez gardlo („jaka ja czasem jestem glupia”, „na pewno ci ludzie pomysla, ze zwariowalam”, „jak zwykle cos musialam cos rozsypac” itd.) – niesamowite, jak krytyczna potrafie byc dla siebie zupelnie bez powodu… Chyba realizuje program, ktory stworzyla moja Mama, i probuje ja zastapic pod jej nieobecnosc…
I jeszcze jedna niespodzianka – wczoraj wieczorem M. zadzwonil. Od razu pomyslalam o Pani, i az sie zaczelam cicho smiac do siebie. Pani naprawde jest czarodziejka…:-)
Poniewaz pierwszy raz od dawna nie czekalam na zaden telefon i zapamietale sobie cwiczylam, nie uslyszalam jak dzwonil. Zobaczylam po kilku minutach, jak podeszlam sprawdzic, ktora godzina. Pierwsza reakcja – totalne zaskoczenie, mysl o Pani, radosc. Po kilku sekundach zaczelam sie denerwowac, az usiadlam i zrobilo mi sie zimno. Mala zaczela sie bac, trzasc ze strachu, i pisac scenariusze, po co dzwoni, a co jesli po to zeby mnie zostawic na dobre? Wstalam i wyprosilam ja z pokoju, powiedzialam ze teraz dorosli rozmawiaja, i ze ja to sama zalatwie, a ona juz niech sie o to nie martwi. Oddzwonilam, ale nie odebral. Od razu Malusinska wskoczyla do pokoju i zaczela sie dasac: „no tak, to typowe dla niego, ty dzwonisz, a on nie odbiera, a moze teraz sam sie boi i juz nie chce mu sie rozmawiac, mialas szanse go uslyszec, ale juz za pozno…” Wstalam, otworzylam szeroko drzwi, i mowie: „wychodz stad natychmiast, nie zapraszalam Cie do pokoju, to sa sprawy doroslych ludzi, nie wolno Ci sie odezwac nawet jednym slowem. Co to za pomysly, ze to „typowe dla niego”? Jestesmy dorosli, jak chcemy i mozemy rozmawiac to rozmawiamy, jak nie to nie: ja tez nie odebralam za pierwszym razem, prawda?” i ostentacyjnie zamknelam drzwi.
Po godzinie M. sie dodzwonil do mnie i chyba udalo mi sie poprowadzic te rozmowe dokladnie tak, jak Pani mi doradzila – przemily glos, spokoj, zero pytan. Sam nie podjal tematu „przemyslen i wnioskow”. Byl chyba w szoku, ze ja go o nic nie spytalam… Mialam wrazenie ze byl calkowicie zdezorientowany, a moze wlasnie zaintrygowany… Powiedzialam mu ze ciesze sie, ze go slysze, zapytalam o prace, opowiedzialam o ostatnio uslyszanym koncercie, jaki byl niesamowity, inspirujacy. Tak sobie milo pogadalismy (Mala probowala pozniej mi wmowic, ze ta rozmowa nic nie wniosla bo ” nie zalatwilismy problemu”, no i co jesli on teraz pomysli, ze jest mi lepiej bez niego niz z nim?…a moze powie sobie teraz, ze skoro ja sobie tak swietnie radze, to on mnie moze teraz bez wyrzutow sumienia zostawic…). Tak naprawde, to chyba zupelnie zglupial biedny chlopak, bo jak sie zastanawiam, to nie wiem po co dzwonil, wlasciwie to ja mu opowiadalam o wszystkim, a on rozwijal tematy, wypytywal, okazywal zainteresowanie. Sam nie mial konkretnego celu tej rozmowy (albo z niego zrezygnowal).
Dziekuje Pani jeszcze raz za wszystkie cenne wskazowki i za cierpliwosc!”
Mijaly kolejne dni. Nie mialam czasu do stracenia. Rozmawialam z Mala, pytalam, analizowalam, wyciagalam wnioski. Kazda taka rozmowa przynosila nowe odpowiedzi. Mimo, ze bylo to trudne i bolesne, wymagalo ogromnej szczerosci wobec samej siebie, dzialanie bylo uzdrawiajace. Plakalam, oczyszczalam swoje obolale serce z zalegajacych tam trosk. Pisalam maile do Anety.
„Pani Aneto, przede wszystkim bardzo dziekuje za tak obszerna odpowiedz na mojego ostatniego maila. Otworzyla mi Pani znowu oczy, czasami nie zauwaza sie rzeczy oczywistych, ktore jak wielki slon stoja przed naszym nosem i zaslaniaja (trafne slowo) reszte widoku, gdzie spodziewamy sie znalezc poszukiwana odpowiedz – jak fakt, ze M. ma poczucie winy wobec siostry, co sam przeciez powiedzial, a ja nie uslyszalam. To bardzo cenne, ze moge Pania zapytac o te wszystkie rzeczy, bo czasem jak jest sie samym ze swoimi watpliwosciami to mysli kreca sie w kolko i czlowiek nie dochodzi nawet do najprostszych rozwiazan…
Rzeczywiscie, tak jak Pani mowila, Malutka wystraszyla sie pierwszych efektow reedukacji i probowala mnie sciagnac z powrotem w progi „domu”. Mysle, ze nie poddalam sie jej, mimo ze bylo dosc trudno, bo poki co w naszych rozmowach to ja prowadze monologi, a ona odpowiada krotkimi zdaniami. Za to w chwilach slabosci, zmeczenia, stresu, zniechecenia, nadrabia to wszystko okropnym wrzaskiem w mojej glowie…
I tak: wczoraj poplakalam (ale tylko jakies 10 minut), co bylo reakcja na garsc milych wspomnien zwiazanych z M., ktore przed samym zasnieciem stanely mi przed oczami. Udalo mi sie wygrac z Mala dzieki zazartowaniu z niej: „oojej taka jestes nieszczesliwa, a bylo lepiej przez ostatnie miesiace? No nie bylo, plakalo sie w poduszke co noc i to nie z powodu milych wspomnien ale bolu, zalu i bezsilnosci… prawda? …Boisz sie? Czego? Ze zapomnial o Tobie, ze juz zrezygnowal? No, to duzo ma chlopak do stracenia, a w dodatku naprawde sie nie napracowal, az mi go szkoda ze nie wie jak powinien zabiegac o taka krolewne jak Ty!”
Udalo sie, nawet zaczelam smiac sie z siebie (z Malej?), od razu inaczej sie poczulam. Mialam cudowne sny, w ktorych ktos o mnie zabiegal i adorowal.
A dzisiaj odbylam z Mala dluzsza rozmowe. Mialam znowu maly dolek, jak to bywa przy powrocie do domu, wieczorowa pora. Wrocily znow mysli o zazdrosci, ale nie tylko. Zaczelam sie zastanawiac, gdzie lezy ich zrodlo w mojej przeszlosci, pojawily sie nowe obrazy z dziecinstwa, Mala odpowiedziala na kilka trudnych pytan, polecialo troche lez…
I tak dowiedzialam sie, ze zazdrosna jestem nie od dzis. Jak wyczytalam z Pani ksiazki, zazdrosc jest synonimem poczucia nizszosci, ja mysle, ze jest tez pewnym rodzajem lęku. A ja czulam sie nie tylko gorsza, „nizsza” od moich rowiesnikow (w wieku 10-12 lat), ale rowniez balam sie odrzucenia przez grupe. Chodzilam do „normalnej” podstawowki, a do szkoly muzycznej popoludniami. Mimo, ze moja Mama mowila i „kodowala” we mnie, ze jestem inna, lepsza od „pospolitych” dzieci, bo gram, mam talent, pasje, ja czulam sie wlasnie inna w tym zlym znaczeniu – bylam wyrzutkiem, nie mialam swojego miejsca w tej grupie, brakowalo mi poczucia przynaleznosci, czulam wrogosc innych dzieci. Pamietam, jak kilka dziewczyn zalozylo „bande” przeciwko mnie, i planowaly oglosic klasowy protest, bo wychowawczyni stawiala mi na koniec roku „wzorowe zachowanie”, mimo ze opuszczalam sporo zajec przez koncerty i konkursy… Nawet tego nie ukrywaly. Wiedzialam doskonale ze sa to wrogie mi osoby, czulam ich antypatie i bardzo to wtedy przezywalam.
Do tego stopnia potrzebowalam akceptacji, ze w koncu zaczelam trzymac sie z dwiema najgorszymi dziewczynami z klasy, dziecmi z trudnych domow, czyli innymi „wyrzutkami”. Buntowaly sie, klnęły, za nic miały obowiazki czy zasady. I ja z nimi – wzorowa uczennica, „kujonka”, ktora nie musiała się uczyć, a najlepsze oceny przychodzily same… Mialam ze 12 lat. Kiedys moj ojciec wszedl na moja poczte e-mail, przeczytal maile od tych kolezanek, ktore opowiadaly chyba o ich rodzicach czy moze nauczycielach, w kazdym razie byly pelne wulgaryzmow i zlosci. Ojciec wpadl w szal, myslalam ze mnie zabije. Wrzeszczal, ze to wstyd, ze sie zadaje z takim marginesem, ze skoncze tak jak one, ze jestem glupia, bezmyslna, niczego niewarta. Mama sie przylaczyla i w podobnym tonie mnie wyzywala, a ja czulam, ze mam przed soba dwoje ludzi, ktorzy mnie nienawidza. Ponioslam bolesna odpowiedzialnosc za slowa tych dziewczyn… Pamietam jak dzis, ze wykrzyczalam rodzicom wtedy „Wy mnie nie kochacie!” i to byla jedyna obrona, na ktora bylo mnie stac. Potem kilka dni rodzice sie do mnie nie odzywali, pamietam uczucie osamotnienia, lęku, nic nie moglam jesc, plakalam tylko w nocy w poduszke. Balam sie, ze rodzice mnie nie kochaja, ze nie mam nikogo kto mnie kocha…
Często miewałam myśli że żałuje że w ogóle się urodziłam, czułam się jakbym przynosiła im tylko problemy. Miewałam też myśli samobójcze, do czego nigdy nikomu się przyznałam, tylko raz powiedziałam o tym mojemu bratu. Powiedział, że też je miał. Na szczęście tak szybko znikały jak się pojawiały.
Wracajac do zazdrosci…zazdroscilam innym dzieciakom „normalnosci”, wolnych chwil na zabawe, bo sama bylam kontrolowana – po szkole musialam wracac do domu, bo mama dzwonila z pracy i sprawdzala czy juz jestem i cwicze. Zazdroscilam tez innym dzieciom rodzicow, ktorzy sie nawzajem kochali i ktorym te dzieci mogly ufac, mowic prawde, bez strachu, ze im sie dostanie. Ja bylam bita, nie raz dostalam w twarz. Wiec nauczylam sie swietnie klamac, wiedzialam ze „dla dobra sprawy” czasem lepiej udawac, ze wszystko jest tak jak mama by sobie zyczyla. Wiec zwalalam wine na innych, jak pojawialy sie konflikty w szkole. Jak bylam sama w domu, to czesto nie cwiczylam, tylko czytalam ksiazki, rysowalam, pisalam pamietniki… mimo ze mialam zapisywac dokladnie, co i ile minut pocwiczylam. Pamietam, ze nie ogladalam wtedy TV, bo Mama sprawdzala po powrocie z pracy, czy telewizor nie jest cieply. Czasami kazala mi nagrywac swoje cwiczenie na magnetofonie.
Po poludniu mama zabierala mnie do szkoly muzycznej. Uwielbialam zajecia, dzieci tez mnie tam akceptowaly, bo nareszcie bylam taka jak one. Jedyne niemile wspomnienie to szalenie stresujace lekcje fortepianu (mialam profesora, ktory byl b. wymagajacy), czasami brzuch mnie bolal jak jechalysmy na te lekcje…dzisiaj oczywisice wiem, ze dzieki niemu szlam szybko do przodu, swietnie uczyl, ale presja byla ogromna. Jak lekcja byla slabsza, to w drodze do domu, w samochodzie mama krzyczala na mnie, że mam takie efekty na jakie zapracowałam, że zagrałam tak jak wyćwiczyłam, więc to wszystko moja wina. Nie bylo takich tłumaczen, jak gorszy dzień, zły nastrój… A jak mama była zła, to ja zaczynalam sie bac, zaciskalo mi sie gardlo, brzuch bolal. Bałam się, że już mnie nie kocha, ze sie nie bedzie odzywac… Brat mi mowil czesto, zebym rzucila ta szkole muzyczna w cholere, ze to meczarnia dla mnie…ale ja nie umialam. Jakas czesc mnie to kochala, tam w koncu znajdowalam akceptacje, a poza tym czulam tez przez skore, ze musze grac, bo to moj atut, tym sobie moglam zapracowac na uznanie rodzicow, na pochwaly, a poza tym przeciez mama tyle czasu poswieca na wozenie mnie na lekcje, tak na mnie liczy! Nie moglam zrezygnowac.
Zazdroscilam dzieciom, ktore byly usprawiedliwiane przez rodzicow. Ja mialam wrazenie ze musze zapracowac na uznanie, nie mialam za soba rodzicow gotowych mnie bronic. Moje porazki wynikaly tylko z mojej winy i musialam sie z nimi zmagac sama, dlatego tez bardzo sie ich balam, bylam bardzo ambitna. Za to z sukcesow wszyscy byli dumni – jakby to bylo zbiorowe osiagniecie, a najbardziej puszyl sie tata, ktory reki do niczego nie przykladal…
Teraz tez winilam siebie za kryzys w moim zwiazku, balam sie ze M. skieruje swoja milosc w strone siostry i dla mnie juz jej nie wystarczy, a sama swiadomosc zazdrosci mnie przerazala, balam sie ze w jego oczach stane sie kims bezwartosciowym, ze odwroci sie ode mnie wlasnie przez to ze jestem zazdrosna. Bledne kolo…
Tych przemyslen bylo wiecej, trudno wszystko jednym tchem zapisac. Mysle ze na tym dzisiaj skoncze…
Bardzo Pani dziekuje za to, ze pomogla mi Pani odkryc Malutka.”
Po tygodniu moj luby zadzwonil i powiedzial, ze nie chce mnie stracic i nie umie sobie wyobrazic zycia beze mnie. Ja odparlam, ze duzo przemyslalam, czuje ze jestem silniejsza i mimo ze nie moge obiecac, ze nie zrobie zadnych bledow, wierze, ze mozemy nauczyc sie byc razem. Spedzilismy ze soba wspanialy weekend, bylo jak na poczatku, za dobrych czasow – lyzwy, kolacja, kino, spacer, pocalunki. Obiecywalam mu, ze bede pracowac nad soba, nad uczuciem zazdrosci, ze on moze mi pomoc swoja madroscia, dojrzaloscia. On odpowiadal, ze wszystko bedzie prostsze i piekniejsze jak bedziemy razem mieszkac – mialo to nastapic pol roku pozniej.
„Droga Pani Aneto,
Melduje sie po przerwie. Weekend z M. byl bardzo udany i rowniez bogaty w doswiadczenia dla Malej i dla mnie. Postanowilam, ze poprosze Malutka o nieodzywanie sie, bo tak latwiej mi bedzie kontrolowac swoje reakcje. I rzeczywiscie, pomoglo mi to kilka razy pohamowac reakcje dziecka (chociaz troche mnie to kosztowalo i toczylam ze soba wewnetrzna walke). Mysle, ze moje zachowanie tez uleglo zmianom, zauwazylam na przyklad ze calkiem inaczej reaguje na komplementy! Wczesniej w ogole nie umialam ich przyjmowac, albo kwestionowalam to co uslyszalam, albo czulam sie „niewygodnie”. A teraz nareszcie potrafie powiedziec pewnym glosem „dziekuje”, z usmiechem, bez skrepowania albo niedowierzania… wystarczylo pokochac moja Mala, zeby uswiadomic sobie jak cenny to skarb i ze zasluguje na slowa uznania. Nie moge sie nadziwic efektom… Dzieki temu oczywiscie inaczej tez patrze na M., mysle ze moje wymagania troche wzrosly, jako ze patrze na niego jak na „kandydata” dla mojej Malutkiej, a nie kogos na kogo ja musze zasluzyc, a jednoczesnie przestalam go naciskac i pouczac jak matka.
Ogolnie podsumowujac – zmiany sa wyrazne, ja czuje sie o wiele silniejsza, wiecej warta, mniej zalezna od innych ludzi (nie tylko od M.). Pierwszy raz nie przezywalam tak tragicznie tego, ze M. znowu wyjezdza, nawet jednej lzy nie uronilam! Bo czulam, ze to nic strasznego, nie jestem tu sama, jest nas dwie i on tez bedzie się staral byc obecny, po ostatnich przejsciach tez mu zalezy, żeby było tylko lepiej. Jest mi z tym tak lekko, wspaniale uczucie, dzisiaj caly dzien normalnie funkcjonowalam, pracowalam, nie musialam wygrzebywac sie z dolka jak po kazdym naszym rozstaniu! Tutaj znowu czuje ze musze Pani podziekowac, bo to wszystko dzieki Pani pomocy, madrym podpowiedziom, i rowniez dzieki Pani inspirujacej ksiazce!
Jesli chodzi o nasz zwiazek, to kilka rzeczy wyjasnilismy sobie jeszcze raz. Poprosilam go, zeby w momentach mojej naglej zazdrosci czy innych dzieciecych reakcji mial swiadomosc, ze nie mowie do niego, wyjasnilam mu krotko ze wszystkie te emocje zebraly sie we mnie przez lata dziecinstwa i teraz czesto „wychodza” na wierzch, powiedzialam zeby nie sluchal tylko okazal mi w tych momentach, ze jestem dla niego wazna. Troche przy tym poplakalam (szczegolnie jak mowilam ze chodzi o dziecinstwo, to nagle lzy trysnely jak z fontanny), ale szybko doszlam do siebie. M. zrozumial doskonale o co mi chodzi (w koncu to inteligentny chlopak, widze to nawet jak patrze „doroslym” okiem), obiecal ze bedzie wyrozumialy i postara sie pomoc.
Nadarzyła się nawet przed tą rozmowa okazja, by się przekonać, ze dziecko potrzebuje czasem usłyszeć odpowiednie słowa, żeby sie uspokoić. Odwiedzilismy w niedzielę znajomą „parę”- ludzie w naszym wieku, „świeżo zakochani” – są razem pół roku i właśnie razem zamieszkali. Zaprosili nas na obiad, pokazywali swoje nowe mieszkanie, opowiadali o planach na wakacje, o nowo kupionym ekspresie do kawy, o wspólnych hobby. I moja Mała, co prawda siedziała cicho, nic uszczypliwie nie skomentowała, nie rzucila nieprzyjaznego spojrzenia, ale zaczęła bawić się po cichu w swoją ulubioną zabawę – porównywanie. „Bo oni mają tak fajnie, wspólne mieszkanie, a my daleko od siebie; bo co my razem robimy – spędzamy weekendy, to nie życie! Nic razem nie dzielimy, nie mamy ekspresu do kawy, nic wspólnego nie mamy! Nawet planow na wakacje. Za to mamy za soba okropny kryzys, ktorym nie mozna sie pochwalic!” Już-już czulłam, że robi mi sie goraco, ale twardo sie usmiechalam, choc prawie sprawialo mi to bol. Nie bylam w stanie w tym momencie przywolac na sile pozytywnych mysli, ze to juz ostatnie miesiace, że w lecie robie dyplom i moge pokierowac swoim zyciem tak jak zechce, ze M. chce ze mna zamieszkac (niejednokrotnie tez poruszyl ten temat w weekend, mowil ze chce i ze uwaza, że to konieczne dla nas, zeby „przejsc” na kolejny etap, bo z odlegloscia zmagamy sie juz prawie 2 lata), i ze – mowiac szczerze – nie mam czego tej kolezance zazdroscic – ani zdolnosci, ani zycia, ani partnera.
Teraz to jest oczywiste, ale wtedy widzialam tylko czarna plame przed oczami.
Wyszlam stamtad udajac, ze wszystko ok, ale wewnatrz bylam nadasana jak 6-latka. Rzucilam tylko krotko „fajne maja mieszkanie…” i w tym momencie M., nie majac pojecia, ze trafi w dziesiatke swoim zachowaniem, przytulil mnie i powiedzial ze tak, maja fajnie, ale jak my razemy zamieszkamy to bedzie jeszcze ladniej, ze bede mu mogla zmienic w mieszkaniu co zechce, ze on sam dla siebie nie ma motywacji dekorowac mieszkania, ale chetnie urzadzi je razem ze mna… i ze na pewno bedzie pieknie bo ja mam taki swietny gust… Efekt byl natychmiastowy. Negatywne mysli pekly jak banka, dzieciatko sie usmiechnelo, wzruszylo, i w podskokach ruszylo do domu…
Poki co na tym zakoncze, jest jeszcze kilka istotnych przemyslen, o ktorych chcialabym Pani napisac.
Pozdrawiam Pania bardzo serdecznie!”
Kolejne tygodnie wypelniala mi praca z Mala. Odgrzebalysmy w pamieci troche bolesnych wspomnien z dziecinstwa. Przeplakalysmy dawne bole, zale, z ktorych powoli sama wnioskowalam, ze wiele ran zadali mi najblizsi, a konkretnie rodzice. Analizowalam, tlumaczylam Malej, ze takie sytuacje juz sie nie powtorza, bo teraz ja jestem dorosla i sprawuje nad nia opieke, i nie pozwole zeby ktos nia poniewieral. Rozmawialam z moim najdrozszym, najukochanszym skarbem ktory mialam w sobie, wyjasnialam kto ponosi wine za jej cierpienia, i ze sa to rodzice, a nie partner, i ze on nie powinien placic nie swoich rachunkow. Ze nie warto byc zazdrosnym, bo to piekne ze zajmuje sie innymi ludzmi, ze zalezy mu na przyjaciolach, siostrze, i ze to nie wyczerpuje jego zasobow milosci, ktora w sobie ma. Ze tej milosci wystarczy dla wszystkich, a juz na pewno dla mnie! Malutka probowala stawiac opor, marudzila, ze przeciez on wiele razy zachowal sie jak egoista, jakby mnie nie kochal – ucinalam to stwierdzeniem, ze nie mozna wyrokowac, czy ktos kocha czy nie, bo tylko on sam to wie najlepiej, ze trzeba nauczyc sie ufac, wierzyc jego slowom. Dzielilam sie spostrzezeniami z Aneta, czulam ze ide w dobra strone.
„Pani Anetko,
po pierwsze, po stokroc dziekuje za kolejna garsc madrosci! Pani slowa sa dla mnie bezcenne, wiem ze wielokrotnie bede je sobie czytac jeszcze przez dlugi czas. (…) Od srody milczalysmy, bo postanowilam, ze sprobuje sama sie z Mala dogadac. Chyba moge byc z niej dumna, bo udalo nam sie… Ale od poczatku:
Sroda uplynela nam pod znakiem marudzenia, narzekania i ogolnego „zmeczenia”, do ktorego doszlo jeszcze lekkie przeziebienie i stres. Wiec uspokajalam, pozwolilam Malej odpoczac, a przeziebienie zaatakowalam imbirem i cytryna. Pomoglo, wiec wieczorem poszlysmy na probe, a potem na premiere filmu kolegi-rezysera. Film byl piekny, slodko gorzki, do posmiania sie i do poplakania, wiec w drodze do domu Mala oczywiscie skorzystala z okazji, i pod pretekstem wzruszenia ryczala jak bobr. Pozwolilam jej na to i wypytalam co ja tak poruszylo, i tak wyszly przy okazji nowe „domowe” wspomnienia sprzed zaledwie 5 lat, ale za to jak dobrze ukryte w pamieci! Bylam juz pewna, ze o nich zapomnialam… Bo Mala powiedziala, ze placze, bo boi sie ze jej nikt tak nie pokocha (jak wyidealizowana postac meza zmarlej bohaterki z filmu), ze jej zycie jest takie samotne i smutne, i ze nie ma nikogo z kim moglaby podzielic sie swoimi odczuciami w tej chwili, ze nikt by jej nawet nie zrozumial w tym stanie… Wiec, za Pani przykladem, zapytalam, kiedy wczesniej tak sie czula.
I wyszla okropna historia. Niecale 5 lat temu gralam koncert z orkiestra. Moi rodzice przyjechali w dzien koncertu. Jedlismy razem obiad, a ja zestresowana jak nigdy, naladowana poczuciem niepewnosci i odrzucenia, mialam ochote sie rozplakac, wyzalic komus, wyrzucic z siebie zle emocje i poczuc ulge… powod? Troche skomplikowany: To byl sam poczatek moich studiow, na ktore wyjechalam za granice wbrew woli jednego znanego mi profesora. Byl przekonany, ze bede u niego studiowac, i byl to dla niego chyba cios, ze zdecydowalam inaczej. Ten oto pan byl wspolorganizatorem tegoz koncertu. Byl na moich probach przez 2 dni przed koncertem, krecil sie tu i tam, ale na wszelkie moje proby nawiazania normalnego kontaktu („dzien dobry” czy usmiech) reagowal odwroceniem glowy. Czulam na sobie presje, dyskomfort, poczucie winy, treme kiedy sluchal moich prob, i bylam z tym sama w obcym miescie, w pokoju hotelowym. Przechodzac obok, potrafil, nie patrzac na mnie wycedzic jakas uwage na temat dzwieku na przyklad, i odejsc. Czulam sie fatalnie, odechcialo mi sie koncertu, a tu przyjechali rodzice i oczekiwali mojego swietnego samopoczucia, dnia idealnego, ktory sprawi im przyjemnosc. Nie umialam sobie z tym poradzic jako wrazliwa 18-latka (wtedy bylam tez zla na siebie, ze nie „podolalam”, ze jestem slaba… Dzis juz nie mam do siebie pretensji). Oczywiscie moje emocje wyszly razem z placzem przy obiedzie. Reakcja rodzicow byla straszna – byli wsciekli na mnie, ze pozwalam komus tak wplynac na moj nastroj, po co w ogole sie zastanawiam co kto inny mysli i jak sie zachowuje, znowu tworze sobie problemy, jak tak dalej bedzie to nic ze mnie nie bedzie, nie poradze sobie w zyciu, powinnam byc silniejsza itd. Byli mna rozczarowani, rozgoryczeni!
A sam koncert poszedl dobrze, ale kogo to obchodzilo? Cala droge powrotna w samochodzie rodzice milczeli, a w domu wybuchla awantura. Pretensje byly ogromne- jak moglam im tak zrujnowac ten dzien, jestem niszczycielka swojego zycia, koncentruje sie na glupotach, jestem slaba, glupia, rozmieniam sie na drobne zamiast byc zdeterminowana. Mieli zal do mnie ze nie spelnilam ich oczekiwan, ze nie „pozwolilam im” cieszyc sie tym dniem tak jak chcieli… Pamietam tylko poczucie surrealizmu sytuacji w mojej glowie, poczucie niesprawiedliwosci, ogromny zal i dokladnie to co w srode – czulam sie niekochana, samotna, nie mialam sie z kim podzielic tymi emocjami, nie mialam nikogo, kto by mnie zrozumial. Az mi odbieralo oddech. Nie mialam nawet sily plakac, bylam w takim amoku…
Wytlumaczylam mojej biednej, najdrozszej Malej, ze tym razem nie jest juz sama, ze ja ja rozumiem i pozwolilam jej poplakac sobie. Obiecalam ze zrobie wszystko by byla szczesliwa… Zasnela spokojnie.
Czwartek tez nie byl najlatwiejszy. Tym razem M. gdzies wyjechal z szefem i jak to on – jak przebywa z ludzmi, telefon nie istnieje. Caly wieczor niestety Mala czekala, zerkala, sprawdzala, a on nie dzwonil. Wiec poszlysmy na koncert, zeby zapomniec o telefonie. Znajome trio gralo rewelacyjnie, bylysmy zachwycone! Gdyby nie fakt, ze po koncercie wlasciciel lokalu zaprosil tych znajomych oraz kolezanke, z ktora razem przyszlysmy na koncert, zeby zostali i zjedli kolacje, oczywiscie on zaprasza. A na nas nie spojrzal, udal ze nas tam nie ma, w koncu kolezanka przewracala nuty pianistce a my to tylko publicznosc…
Kolezanka zostala, co z tego ze przyszlysmy tam razem, ona zostaje skoro ja zaproszono. Oj, uklucie w brzuchu, zabralam Mala stamtad pod pretekstem przeziebienia i poszlam, nie bedziemy wpraszac sie gdzie nas nie chca.
Znowu droga do domu – chlipanie, a jeszcze do tego siapilo z nieba i cale miasto bylo jakies takie smutne, placzliwe… Gadalam do Malej cala droge. Ze musi mi uwierzyc, bo obiecuje, ze bedzie szczesliwa jak nikt inny, ze ma do tego swięte prawo i takie sytuacje nas juz nie beda bolec – to towarzystwo nie wie co stracilo, za jakis czas bedzie prosic zebysmy zostaly z nimi. Poza tym to nie ma znaczenia, jest nam dobrze we dwie, ja Malutka zawsze wyslucham i pomoge i to jest najcenniejsze ze mamy siebie! Powtarzalam, że jestem z niej taka dumna, że jest dzielna i swietnie sobie radzi i po jakims czasie pomoglo, Mała sie uspokoila, w domu wypila herbatke, po czym przypomniala sobie o… telefonie. No i kolejna dolinka – nie ma nic, M. sie swietnie bawi i nie dzwoni. Zabolalo, mala poczula sie jak ofiara, zaczela mowic ze jest naiwna, ze nie zasluguje na milosc. Lezac w lozku, placzac, gadalam do Malej w kolko, ze nie jest zadna ofiara, tylko silna, wartosciowa kobieta, a on nie jest jej ojcem i ze przeciez obie go znamy, on juz taki jest, ze jak sie czyms zajmie to nie dzwoni. Czy to o czyms swiadczy? Nie, to nie znaczy ze Cie nie kocha, ze zapomnial, czy mu nie zalezy. Wyjechal, jest otoczony ludzmi, nie lubi w takich sytuacjach rozmawiac. Badz rozsadna Malenka i spij, niech on tez sie zastanawia czemu sama nie zadzwonilas. W koncu to kobieta ma tworzyc zwiazek! -Tak, ale jak wlasciwie? -pytala Mala- jak to jest, jak kobieta tworzy zwiazek, skoro to on decyduje czy rozmawiamy czy nie? Mam juz tego dosc, tej zabawy w „co powiedziec a co nie”, czemu nie moge byc szczera, mowic prosto z mostu co czuje, nie udawac ze mnie to nic nie obchodzi? Czy cale zycie z facetem to bedzie taki teatr? -Mala, to co czujesz to powinien twoj tatus uslyszec, a nie M. On Ci nic nie zrobil, co mu mozesz zarzucic? On tylko nie zadzwonil przez jeden wieczor! Ma do tego prawo, tak samo jak ty. Zasnelysmy dopiero po 1:30, kiedy przyszedl sms od M., ze spedzal wieczor z szefem i wlasnie idzie spac.
Dzis rano podobnie sie zaczelo, do momentu kiedy M. napisal milutkiego smsa, po jakims czasie zadzwonil a my z duza satysfakcja nie odpisalysmy i nie odebralysmy. Od razu poprawil sie Malej humor, ciekawe… Moze to nasza nowa zabawa w „nie-odbieram-telefonu i nie-odpisuje”? Pozwolilysmy mu poczekac z 4 godziny, kiedy znowu zadzwonil, i jako ze nastroj byl wspanialy, rozmowa byla przemila, moj glos rozesmiany, dowcipy same plynely mi z ust! Najciekawsze bylo moje pierwsze wrazenie – czulam, ze M. sie bal ze jestem zla, mial wystraszony glos i z niedowierzaniem pytal czy na prawde wszystko u mnie super?… A u mnie wszystko bylo naprawde swietnie!
Postanowilam kupic Malej cos w nagrode i sa to piekne rozowe tulipany, ktore sprawiaja mi tyle samo radosci co kwiaty otrzymane od kogos! Bo w koncu Mala je dostala – ode mnie…
A na koniec tego tygodnia zagralam bardzo udany koncert, rowniez dzieki temu ze udalo nam sie z Mala przezwyciezyc te trudnosci. Jest w nas sila, ktora inni czuja, uslyszalam to dzisiaj kilka razy od ludzi, mowili ze bylo we mnie tyle „sily” i jednoczesnie swobody. Tak tez sie czulam.
Dziekuje serdecznie Pani Anetko za wszystko!
Dobrej nocy.”
Niestety, zycie czasem plata nam figle. Moze to fakt, ze zaczelam uchylac nowe drzwi w moim zyciu, spowodowal, ze „okno” po drugiej stronie korytarza z hukiem sie zatrzasnelo. Mimo, ze zaczelam sie zmieniac, kochac zycie, czuc lepiej we wlasnej skorze, pomimo, ze przepelnila mnie wiara w ludzi i optymizm, moj chlopak 1,5 miesiaca po naszej „przerwie” orzekl, ze jednak nie mozemy byc razem, musimy sie rozstac. Przezylam szok, jakiego nigdy nie zaznalam. Nie bylam w stanie zrozumiec, dlaczego. Jak po 1,5 miesiaca, ktory w moich oczach byl dobry, byl nowym poczatkiem czegos lepszego, jak mozna po prostu zmienic zdanie, mimo uczuc (jak sie okazalo), odrzucic kogos jak niewazna lalke, po prostu, bez zadnego ostrzezenia, zadnego sygnalu, ze cos jest nie tak? Pikanterii dodaje wszystkiemu scena, jaka moj luby zaaranzowal, zeby mnie zostawic. Pozwolil na to, bym przyjechala go odwiedzic, w przeddzien swoich urodzin. O polnocy mielismy wzniesc toast, wiec siedzielismy przy kolacji z szampanem, rozmawialismy przy swiecach o glupotach, smialismy sie. Nagle spowaznial i stwierdzil, ze myslal o nas ostatnio i uwaza ze powinnismy sie rozstac. Ze „to” nie funkcjonuje, ze on ma dosc tej hustawki, moich humorow, ze nie jest w stanie mnie uszczesliwic. Przez moment myslalam, ze zartuje, ale spojrzalam w jego oczy, powazne, pelne zalu. Nie potrafilam ogarnac tego swoim umyslem, utknelam na noc w srodku tej teatralnej sceny, w tym bezmiarze absurdu, w tym upokorzeniu. W emocji wykrzyczalam mu, ze zrobilam wszystko by „to” funkcjonowalo, ze jestem w trakcie terapii, pracuje nad soba, ze zaczelam sie zmieniac, ale on nawet tego nie zauwazyl. Bylam zraniona, rozżalona, bezradna. Musialam tam zostac do rana, przeplakac cala noc, zanim poszlam na dworzec. Sama, bo on wczesniej wyszedl z domu. Pozbieralam swoje rzeczy i zatrzasnelam drzwi.
Takiego bolu nie przezylam nigdy wczesniej. Stare demony z dziecinstwa powrocily. Poczulam ze jestem nic nie warta, nie zasluguje na milosc. Czulam sie oszukana, osamotniona, zraniona, czulam, ze nie lubie swiata, mojego zycia, ludzi. W zasadzie przestalam miec ochote na cokolwiek, chcialo mi sie tylko plakac. Rowniez tym razem moi przyjaciele staneli na wysokosci zadania, za co bede im wdzieczna do konca zycia. Nie pozwolili, bym byla sama. Otoczyli mnie opieka, byli ze mna. Aneta uparcie twierdzila, ze mam nie dawac za wygrana, teraz, kiedy dopiero zaczelam stawiac kroki w nowym, lepszym zyciu.
« Ce livre n’a pas l’ambition de jouer le rôle d’un manuel (le lecteur pourra se reporter aux livres consacrés au travail sur la voix à la fin de l’ouvrage).
« Ce livre n’a pas l’ambition de jouer le rôle d’un manuel (le lecteur pourra se reporter aux livres consacrés au travail sur la voix à la fin de l’ouvrage).
Je ne communiquerai aucune méthode de travail sur la voix, ne serait-ce que parce qu’avec chacun je travaille différemment. Je présenterai en revanche certains éléments de base du travail ainsi que des exercices qui me semblent peu connus. Le but principal de ce livre est d’attirer l’attention sur des problèmes liés à la voix et à sa formation, ainsi que, ce qui en résulte directement , la formation de la personnalité. »
« Connaître sa voix » est une publication qui très certainement devrait trouver sa place dans la bibliothèque de tous ceux pour qui la voix constitue un outil de travail : acteur, chanteur, mais également homme politique et enseignant.
Le titre semble suggérer que le livre a pour but de présenter des techniques vocales pour former la voix tout en voyant en elle un moyen de communication. Ce n’est absolument pas le cas et une telle définition risque de s’avérer tout à fait fausse et restrictive.
Cet ouvrage est aussi un résumé de la connaissance de la voix humaine en tant qu’expression de la personnalité. Il pourra servir de source pour des spécialistes (orthophonistes, phoniatres, etc…)et des professeurs de chant. Il sera aussi très utile pour les psychothérapeutes et psychanalystes dévoués à leur profession. Par ailleurs, il sera aussi un précieux outil pour un pédagogue perspicace et un parent attentif.
Tout en plaidant pour l’importance d’un „travail intérieur”, l’auteur s’adresse aussi à ceux qui, en refusant le mensonge, seraient prêts à chercher en eux assez de courage, de volonté et de passion pour lutter pour eux-même et leur avenir.
La découverte de soi, de secrets de ses comportements est aussi passionnante que la lecture d’un roman policier ou que l’effort nécessaire à résoudre un casse-tête mathématique.
Il est ensuite passionnant de deviner les problèmes des autres individus, de discuter avec des enfants, d’analyser les oeuvres littéraires ou cinématographiques. Car ce travail n’influence pas seulement le changement de la perception de soi-même, mais aussi du monde qui nous entoure.
Une personne consciente n’est plus manipulable par l’opinion publique, elle devient critique, attentive .
Selon l’auteur (…) l’art le plus sublime que l’homme puisse maîtriser est de devenir un virtuose éminent de l’art de vivre. Cet acquis comprend la confiance en ses propres capacités, une certaine possibilité à créer et à développer sa vie intime, émotionnelle, sexuelle, mais aussi professionnelle et sociale – autrement dit toutes ses capacités intellectuelles, cognitives, créatives et physiques…
L’effort, souvent énorme, que nécessite un ” travail avec soi ” (tel est le nom que Aneta Lastik donne à sa méthode) est vite récompensé.
Tout d’abord, nous prenons conscience de notre propre valeur, puis vient la confiance en soi. Ensuite le don d’observation et l’oreille attentive acquis ou approfondis lors de la thérapie, nous rendent ” ouverts ” à ce que le monde veut nous transmettre. Enfin, le fait d’avoir appris à faire des choix par nous-mêmes nous donne un passeport pour la liberté.
Nous lisons dans ” Connaître sa voix ” (…) l’émigration la plus douloureuse ainsi que la plus coûteuse est celle qui nous emmène loin de nous-mêmes, de nos véritables besoins et rêves .
Lorsque nous prenons l’engagement de combattre le poids du passé, peu à peu nous redevenons nous-mêmes ; nous „rentrons d’exode”.
En acceptant une mission d’auto-rééducation : en discernant nos propres besoins, en dirigeant avec sagesse notre destinée, en créant des perspectives adéquates à nos possibilités, en prenant conscience de notre valeur, nous devenons des êtres conscients, responsables et créatifs.
Le fruit de cette difficile exploration et formation du moi-intérieur est, selon l’auteur, une perception approfondie de soi ,d’autrui, un nouveau regard sur la littérature et l’art en générale.
Aneta Lastik souligne souvent que (…) le travail sur la voix et le souffle constitue une manière de regarder à l’intérieur de soi, vers ce qui nous bloque. Ce geste éveille souvent la peur. La première réaction à la peur est le souffle bloqué et, en conséquence, la gorge serrée, de même que la mâchoire, le bas du ventre et les fesses.
C’est pour cela que les premières phases du travail proposées et illustrées de multiples exemples et exercices passent par l’apprentissage d’une technique permettant de détendre les muscles et de se familairiser avec le rythme de la respiration.
Cet entraînement effectué avec douceur et patience, cette observation des
réactions, besoins et émotions ont pour but de nous rendre confiants vis à vis de notre corps.
Ensuite l’auteur nous guide à travers une série d’exercices tout à fait étonnants : voix parlée, voix chantée, son qui masse le corps et nous situe dans l’espace…
Enfin à travers la relaxation et un travail d’imagination, l’auteur nous fait rentrer dans les arcanes de l’analyse transactionnelle. C’est alors que nous est présenté l’idée d’un travail avec notre « enfant intérieur ».
Comment reconnaître la voix de cet „enfant intérieur ” ?
Nous allons le retrouver dans toutes les situations où ” nous ne pouvons pas nous empêcher de..”, quand nous pensons que quelque chose est plus fort que nous, quand nous agissons sous le coup d’une émotion mais aussi quand nous attendons passivement ou bien que nous acceptons une situation que nous n’avons pas choisi.
Un obstiné „je veux ” ou ” je ne veux pas ” et, surtout ” je ne peux pas ! ” sont des réactions typiques de notre „ enfant intérieur „.
Un projet ambitieux ou une réelle possibilité contrés par une voix intérieure qui nous dit que nous allons échouer provient également de cet „ enfant „.
De la même manière lorsqu’on dit : „Je le savais ! Je ne réussis jamais, c’est toujours ainsi! ” nous entendons la voix de notre cher ” petit „.
Enfin, chaque réaction disproportionnée par rapport à l’importance de l’évènement nous démontre que „ l’enfant intérieur ” parle à travers notre bouche.
Néanmoins, reconnaître „l’enfant ” ne suffit pas. Ce n’est que le début de l’aventure.
En suivant l’auteur nous passons à l’étape suivante – le passionnant travail d’auto-réeducation.
Comment travailler avec l’enfant intérieur ?
Tout simplement de la même façon qu’avec un véritable enfant. Il faut comprendre que son attitude a des causes profondes. C’est un être qui ne connaît pas d’autres réactions que celles provenant de l’enfance et héritées de sa famille, il faut donc lui enseigner un nouveau comportement. Le travail avec l’enfant consiste à le conduire par la main là où il a peur d’aller, tout en l’assurant de notre protection et de notre sollicitude.
Notre travail va donc consister à apprendre à se comporter „en adulte” vis à vis de l’enfant interièur, à devenir un parent aimant, patient et protecteur ; et ce en lui posant des questions judicieuses, en reconnaissant ses émotions afin qu’elles améliorent et non pas détruisent sa vie.
Il faudra prendre l’habitude de peser chaque parole exprimée à haute voix pour que les pensées ainsi extériorisées ne se retournent pas contre lui.
Il faudra transformer ses idées pour qu’elles l’aident à surmonter les obstacles et à construire une existence créative et intéressante.
Il faudra aussi sélectionner son entourage afin que celui-ci l’aide à persévérer dans cette nouvelle voie .
En acceptant d’être responsable de notre vie, nous devenons responsables de ce qui nous entoure.
Le travail avec soi est lourd de conséquences. Mieux on se connaît, moins on peut dire : cela m’est égal…
Aneta Lastik consacre beaucoup de pages aux sentiments « bâillonnées » qui sont responsables de nos frustrations et de nos paralysies émotionnelles.
Ce qui est extrêmement utile dans l’éducation d’un homme psychiquement sain est d’avoir laissé exprimer à un enfant ses émotions « laides » , d’en avoir parlé avec lui et d’avoir su lui demander pardon.
Cependant les adultes jugent souvent les émotions des enfants de façon stupide et systématique et leur ordonnent d‘en avoir honte ou de les regretter.
Pourtant ( …) il n’y a pas d’émotions bonnes ou mauvaises. Par contre, à côté d’émotions joyeuses existent celles qui torturent notre esprit et notre corps.
Les émotions ne se prêtent pas à la persuasion. Il ne faut pas y chercher une logique, par contre, pour mieux les comprendre, on peut chercher leur source dans notre enfance…
Personne ne cherche des émotions aussi insupportables que la jalousie et la haîne.
Pourtant elles nous habitent et ont leur droits. Seulement une réconciliation et un dialogue avec elles peuvent nous libérer de leur emprise brûlante .
Il est difficile et douloureux d’accepter ce que sont réellement nos parents. La difficulté (ou l’impossibilité) de pardonner est souvent la source d’une déchirure intérieure.
C’est d’autant plus pénible – souligne l’auteur – qu’un grand nombre de thérapies et de traditions religieuses recommandent sinon ordonnent le pardon comme une façon de se mettre en harmonie avec soi-même. Je ne suis d’accord avec ce propos qu’à condition qu’il s’agit ici d’une capacité de se pardonner soi-même le fait qu’on ne peut pas toujours pardonner les autres. Cette thérapie est très efficace car après un certain temps elle nous libère de la haine.
Il peut arriver que nous puissions établir des relations correctes et même sympathiques avec une mère ou un père qui nous ont blessé dans notre enfance si les deux parties sont conscientes du passé et acceptent le fait qu’il existe des actes impardonnables.
La conscience que certaines actions ne sont pas pardonnables nous apprend à mieux traiter l’autrui et mieux s’occuper de ses propres enfants.
Aneta Lastik souhaite donc la confrontation avec les parents.
D’une part cette confrontation va renforcer la conviction que nous venons de devenir adultes, le moment étant venu de prendre notre vie en main .
D’autre part, cela ouvre une perspective pour la création de nouvelles bases dans le fonctionnement de la famille, et enfin, disperse les illusions. Ce qui, tout en faisant mal, s’avère plus sain.
La méthode proposée dans le livre est en fait une autothérapie où le travail est effectué par le patient. Ici le « coach » prend volontairement le rôle de « kinésithérapeuthe de la vie » en nous apprenant à nous mouvoir dans une réalité nouvelle.
A l’instar de Cornelius L. Reid qui définit la voix comme « le prolongement de la personne », l’auteur suggère que la voix est l’expression de notre personnalité.
Elle nous invite à encourager cette voix – enfant à exprimer ses émotions et démontre combien il est nécessaire de la traiter avec patience, respect, indulgence et sollicitude.
On découvre ainsi que le travail sur la voix nous ramène invariablement au travail sur soi.
Quand on recherche sa propre voix, on se cherche soi-même, son véritable ego; on cherche à rentrer en contact avec « l’enfant intérieur »…
Ce qui est le plus important lorsqu’on se lance dans un travail avec une technique vocale est de bien s’observer et de tenter de mémoriser toutes les émotions qui accompagnent le moment quand on émet la voix…
La voix est comme un baromètre qui permet de préciser l’état psychologique d’un individu.
Ceux qui n’apprécient pas leur voix sont le plus souvent ceux qui ne s’apprécient pas eux-mêmes…
La voix est l’élément fondamental et principal du « travail avec soi ».
Au fil des pages de ce livre nous retrouvons Alice Miller, Moshe Feldenkrais et Arnold Mindell (éminents spécialistes en neurologie et psychothérapie).
L’auteur a aussi introduit de nombreuses citations de la littérature classique pour démontrer que nous pouvons trouver la réponse à nos questions non seulement dans les manuels de psychologie mais aussi dans la littérature, la musique et dans toutes les formes d’expression où l’homme se penche sur des problèmes existentiels .
« Connaître sa voix » est le fruit de longues années de réflexions et d’expérience d’une pédagogue, professeur de chant, thérapeute et citoyenne engagée.
C’est un livre qui déborde d’optimisme, d’espoir et de confiance en l’être humain.
L’auteur souligne la nécessité fondamentale de rompre des liens familiaux disfonctionnelles pour les remplacer par des relations humaines fondées sur le respect et la tolérance.
Eduquer aujourd’hui des parents éclairés et responsables permettra d’élever une génération d’enfants qui bâtiront des lendemains éclairés et responsables.
Natacha Couder
N.Couder
Mirek
...Dotarcie tam samodzielnie pewnie nie byłoby niemożliwe albo zajęłoby kolejne lata. Dzięki Anecie ledwie w dwa dni otworzyłem sobie i w sobie tyle drzwi...
Wyobraź sobie więc osobę … a raczej osóbkę niewielką, energiczną, taką cioteczkę :), niemożliwie bezpośrednią, mówiącą prosto i bezpośrednio, z obowiązkowym akcentem na spółgłoski !, z ciętym dowcipem i cudowną inteligentną złośliwością, o uważnym, trochę świdrującym spojrzeniu, a w tym wszystkim o wciąż nieskończonej empatii i absolutnie akceptującej miłości do dziecka, które w sobie mamy … to Ciotka Anetka, jak mawia Miruś czyli ja-młodszy-stary :). Spory kawałek życia Miruś ten spędził skulony i przestraszony – zanim w końcu trafił pod moją opiekę. Jest nam ze sobą dobrze, mimo że nadal-wciąż-nieustannie uczę się jak być dorosłym, dawać tyle miłości, zrozumienia i bezpieczeństwa ile potrzeba. Nie mam, prawdę powiedziawszy, słów podziękowania dla Anetki za pomoc w odkryciu i … wyciągnięciu na światło dnia Mirusia. To było (i jest) pięknym uwieńczeniem mojej bez mała sześcioletniej podróży wgłąb siebie, do ciemnego wnętrza uczuć i emocji ukrytych, stłumionych. Dotarcie tam samodzielnie pewnie nie byłoby niemożliwe albo zajęłoby kolejne lata. Dzięki Anecie ledwie w dwa dni otworzyłem sobie i w sobie tyle drzwi, że zwiedzanie i poznawanie pokojów, a raczej przestrzeni za nimi ukrytych zajmie mi kolejne lata. Będą to jednak lata odkrywania uroków (i też oczywiście anty-uroków) życia tu-i-teraz miast grzebania się w przeszłości, która niechybnie odeszła. Każdemu, kto dobrnie do tego miejsca mogę szczerze polecić każdą pracę z Anetką, zarówno tę nad głosem, spółgłoskami czy też tę w podróży do wnętrza … dziecka. Zapewniam Cię, że ZAWSZE możesz liczyć na jej wsparcie i naprawdę dobrą (bo szczerą i prostolinijną) radę – co jest dzisiaj, rzekłbym, wyjątkowe ! Sokoro większość boi się radzić … w oczach Anetki strachu nie uraczysz.
Mirek, l. 42
„Know thy voice”- Editor: Wydawnictwo Studio Emka. Charaktery. Septembre 2003)
Your voice speaks
It is my frequent experience in my contacts with patients that their voice does not ‘match’ the owner. It is too high or too low. It reveals an internal conflict of the person. It expresses, or sometimes gives away, subconscious and hidden world of the patient. I will never forget a therapy with a teenage aphonic, who started to speak properly not earlier than when she told me her deepest secret. A secret, which she was forbidden to ever tell to anybody – that her teacher sexually harassed her.
The main idea of the book by Aneta Łastik is: when we have problems with our voice, we have problems with ourselves. Voice is a litmus paper reflecting the mental state of the patient. According to the Author, everybody can learn to sing in tune, but those who are out of tune, do not ‘give voice’ to the ‘disliked’ part of their personality. In most cases this part includes features that their parents did not like. The voice being out of tune is a ‘child’ that was forbidden to express its feelings.
The book comprises examples of voice exercises, which can be tested and a description of cases that the Author came across. On the basis of the description, one may conclude that Aneta Łastik is flexible in various concepts of contemporary psychotherapy: starting with bioenergotherapy (breath work), cognitive therapy (affirmations) and behaviorism (giving tasks and behavior changing), up to using paradox (ordering a patient to sing in an uncomfortable position) or a transaction analysis (Myself-Child work).
The book will undoubtedly be interesting for people, whose voice is a main work tool (actors, radio and TV newscasters, politicians, teachers), and professionals analyzing voice as a problem (phoniatrists, speech therapists). I believe that also some psychologists and therapists should read this book in order to ‘hear’ what the Author says about them and their work. I agree with her.
Jarosław Jagieła
(Aneta Lastik « Poznaj swoj glos » – transl. „Know thy voice”- Editor: Wydawnictwo Studio Emka. Charaktery. Septembre 2003)
J. Jagiella
KNOW THY VOICE by Aneta Łastik / Extracts
POZNAJ SWÓJ GŁOS
KNOW THY VOICE by Aneta Łastik
Extracts
Voice = Person
All us know from our experience those situations where voice revels our real emotional state. For instance, when we have a problem in singing high tones (within our own scale); when our throat is blocked or we can’t hold along phrase – most often it means that we are trying to stifle our aggression or anger. We do manage to keep holding our breath incredibly long and emit loud, high sounds during arguments, after all! Which implies that whenever our voice is a medium of expressing our real emotions, we use it without difficulty. The problems begin when the voice becomes an end in itself, detaches from our body or need to communicate our feelings. Let’s see what’s behind our common assessment that someone sang with or without the soul, heart, ect. When we answer these questions, it will become clear that one of the fundamental objectives of working with the voice is releasing and expressing emotions. With that objective in mind, I suggest that we should treat the voice as if were a child – accept it as it is and let it developed. In many therapies a term “inner child” is used…(pp. 12-13)
The program that suggest to my students is for those who are fascinated by getting to know themselves (are therefore the others) and who do not fear the effort and the change that follow. Such work, as indeed any “peeping” into oneself, requires courage and must progress gradually. All those efforts are compensated by the pleasure of regaining the sense of one’s own value and increased faith in one’s own potential…(19)
I have worked with many people who sang out of tune. There never was anything physiologically wrong with their hearing. While it’s true that some are born with “a good ear” and some are not, it is also true that everyone can learn to sing in tune. In my opinion, those who produce false tones are “false”, that is, they pretend subconsciously to be what they are not. In other words, they refuse to voice that part of themselves which they do not like (naturally, it’s the very part that was not liked by the parents). The false voice is A CHILD forbidden to express its emotions. This way the voice can indicate where the problem is and betray a deeply hidden secret.
Let me cite an example of a woman from an aristocratic family, whose flat singing at church was offensive to the congregation and herself. At our first meeting I explained my point of view to her. Not only was she not scared, but considered it to be interesting, all the more so that she came ready with a list of the features that she did not like in herself. We tried exercises of pronouncing such sentences as “I am fabulous”, “ I have a beautiful voice”, “I was born to be loved”. She sang unbearably flat. All of a sudden, I realized that a person of such fine descent could not possibly afford to say or scream: “leave me alone!” let alone anything as strong as “Piss off! So I asked her to make up an aggressive (possibly vulgar) sentence which would express whatever she wished. She came up with a really gross one. She started singing it on a ascending and descending scales and, to our mutual amazement, she sang it without a single false note! It turned out that she was not supposed to be noisy at home and she had to be a good girl all the time. Moreover, she was hardly ever left alone as child, and little had changed in her adult life in this
respect (as servants were hired, each to do a different job) The only place she left free was her car. It was in the car that she practiced shouting my “stka, stke…”, filling it with a variety of contents. (pp. 37-38)
For those who would like to try and work on their on voices on their own, these are some of my favorite exercises:
- Body relaxation, first in a supine position, then upright, with special attention to: the forehead, the jaws, throat, tongue, shoulders, lower abdomen, buttocks in preparation for breath observation. Most frequently, those accompanied by self-instructions, such as: “my arm is heavy, my arm is worm” or by flexing and relaxing consecutive muscles.
- Looking for the need of sigh, “exhaling relieve”. First, without any noise, then with an accompanying sound…
- Murmuring at various point of the scale. (As high as we can get without a great effort, and with pleasure…
- Singing one’s own name one tone (with an attempt to express love of the name, therefore oneself (or THE CHILD)…
- Singing any tune –ascending and descending – with indicative sentences (made up) referring to our positive features or dreams, e.g. “I am very talented”, “I have a great friends”, ect. Only present tense should be used here!
- With a cork between one’s teeth (but without plugging the whole mouth), practicing consonants – first single sounds, then grouped with vowels. For instance, “stkah, stkeh, stkee, stko, stkoo. First, each consonant separately, then all together on one breath. Try to shout AT somebody with those sound combinations. This exercise, when performed well, helps us discover loads of accumulated aggression…
- Barking. Assuming the role of a big, vicious dog, with simultaneous observation of one’s body and remembering which part are engaged. This exercise is very popular with children who love to see the adults reacting with fear to their barking…
- Whistling long sounds. (Pp. 76-79)
Trans. Zbigniew Kanski (GRAAL LTD e-mail zbig@graal.com.pl)
Z.Kanski
Dorota
...Pamiętam dokładnie pierwszą lekcję i jej pytanie, co mi doskwiera wokalnie....
Anetę poznałam w 2006 roku, było to po nagraniu płyty „Pod rzęsami”. Poszłam do niej za namową innej wokalistki, Anny Serafińskiej, aby szukać nowych inspiracji do śpiewania, tworzenia, życia.
Pamiętam dokładnie pierwszą lekcję i jej pytanie, co mi doskwiera wokalnie. Moja odpowiedź, że chciałabym sobie wzmocnić i otworzyć górny rejestr, spowodowała lawinę pytań o uczucia towarzyszące mi w dzieciństwie, a te z kolei lawinę moich łez. Po wydobyciu na światło dzienne lęków z dzieciństwa i udowodnieniu mi, że one nadal we mnie żyją, wykonałyśmy wspólnie parę ćwiczeń, np. śpiewanie z korkiem w ustach, rozluźnianie kręgosłupa, potem śpiewałam piosenki z dbałością o przekaz emocjonalny i o wyrazistość spółgłosek.
Efekty były natychmiastowe, gdyż poczułam chęć poszukiwania własnego głosu. Poczułam, że problemem nie jest tak naprawdę ten górny rejestr, w którym chcę się poruszać, tylko znalezienie właściwego, mojego własnego, wygodnego górnego rejestru (może trochę niżej po prostu) i własnego głosu, wyrazu, a także miejsca w świecie.
Poczułam się jak uwięziona w klatce swoich wokalnych i życiowych przyzwyczajeń. Zmiany wymagają ogromnej odwagi i wiary w siebie. W tym pomaga Aneta.
Pierwsze spotkania były dla mnie źródłem smutku i żalu, gdyż poruszały najczulsze struny, najtrudniejsze dylematy duszy. Następne były bardziej konstruktywne.
Z całej metody pracy Anety nie udało mi się przejść jednego punktu, wręczenia rodzicom listów, w których wylewam na papier cały ten swój żal dziecinny, nazywam ich błędy i odcinam się od czasu dzieciństwa. Jest to jeden z ważniejszych punktów pracy z Anetą, można powiedzieć, wielki przewrót i rytualne przejście w dorosłość. Napisanie listów było ogromnym przeżyciem i ogromnym wysiłkiem. Jednak wręczenie ich jest dla mnie czymś, z czym nie mogę się zgodzić. Nie mam jednak pewności czy mój brak akceptacji na wręczenie listów wynika z głębokich przemyśleń, kulturowych przyzwyczajeń związanych z kultem rodzica, a może ze strachu przed odrzuceniem…
Od kiedy poznałam Anetę, staram się zauważać kiedy kieruje mną rozżalone dziecko, a kiedy rozsądek, staram się też zachęcać „małą” do eksperymentów, poszukiwań, zabawy. Nie ukrywam, że nie zawsze jest mi łatwo wyznaczyć dokładną granicę między tymi dwoma osobami mieszkającymi w jednym ciele: dzieckiem i dorosłym. Jednak ta idea cały czas jest obecna w mojej głowie. Kiedy nie wiem co zrobić, idę sama ze sobą na rozmowę.
Jeśli chodzi o postępy wokalne, pod wpływem Anety odważyłam się na takie eksperymenty jak: piszczenie na cały głos, szukanie luzu podczas wypowiadania własnego imienia i nazwiska, wydawanie dźwięków z położonym, maksymalnie luźnym językiem, śpiewanie z zatkanym nosem (w celu sprawdzenia jak brzmi głos, gdy wydostaje się po prostu przez usta) itp.
Uwaga Anety, że spółgłoska niesie samogłoskę poskutkowała natychmiastowo. Pomaga w najbardziej krytycznych momentach. Na scenie, kiedy pojawia się trema, staram się przede wszystkim o to, by zachować luz w ciele, otwierać buzię i podkreślać spółgłoski. Ponadto przed wejściem na scenę zadaję „małej” pytanie czy lubi śpiewać. Wiem, że lubi. Lubi też dzielić się tą przyjemnością z innymi, dlatego strach przed odrzuceniem schodzi na scenie na plan dalszy.
Z Anetą widuję się raz na pół roku. Raz na parę miesięcy kontaktuję się z nią mailem. Zawsze pokazuję jej najnowsze nagrania i czekam na opinię. Uwagi przenoszę na kolejne piosenki.
Dorota Miskiewicz
Inka
...10 minutes après le début des cours mon mari m'adresse un SMS: « c'est quoi putain? »....
Témoignage d’INKA
Mon mari était le premier à participer aux ateliers d’Aneta.
On avait l’impression qu’il s’agissait d’un atelier vocal – c’est ce que nous pensions des ateliers d’Aneta – un atelier qui convient parfaitement à celui dont la passion est le chant ou à celui qui a un groupe musical.
Il est parti…
10 minutes après le début des cours mon mari m’adresse un SMS: « c’est quoi putain? ».
Il est tellement rare de l’entendre jurer que sur le moment je ne savais pas quoi penser.
D’autres informations sont venues par la suite – énigmatiques mais plus posées.
De retour à la maison il n’a pas beaucoup parlé sauf de manière ferme: « tu dois y aller – c’est quelque chose pour toi ».
Je me suis inscrite – spontanément, j’avais quelques mois devant moi avant de rencontrer Aneta. Plus le temps passait moins j’y étais prête, d’un autre côté les relations difficiles, surtout avec ma mère, ne me laissaient pas d’illusions. Je savais que je m’enfonçais et que je n’avancerais pas.
Après 10 minutes d’atelier je n’avais pas de doutes sur les termes déplaisants et concis du SMS de mon mari.
Ces ateliers ne te permettent pas de rester au même endroit que tu était avant le début des cours. Mieux peut-être, ils te donnent une large palette de possibilités, d’outils pour que cela n’arrive pas.
Aneta est juste dans ses interrogations qui démontent les mensonges et les illusions édifiées pendant des années.
Les mots coulent, suivis de larmes, la vérité surgit enfin.
La voix et le travail deviennent prétexte pour s’écouter vraiment, pour entendre l’enfant intérieur.
Jusqu’à ce jour j’entends nos voix appeler maladroitement nos enfants intérieurs pour qu’ils viennent alors que nous savons très bien qu’ils ne viendrons pas, que nous ne sommes pas ENCORE ni leurs parents ni les personnes auxquels on pourrait avoir confiance.
J’ai les larmes aux yeux lorsque j’écris cela.
Deux jours d’ateliers m’ont complètement épuisée!
Puissance d’expériences incomparable aux années de thérapie.
Pour conclure Aneta nous demande qui allait écrire aux parents pour régler les comptes. J’étais l’une des rares à ne pas accepter – je sentais que c’était au dessus de mes forces. Je voulais rentrer, oublier, vivre. Mais comment? Comme avant? Retourner aux relations tendues, pleines de regrets et de colères dissimulées avec ma mère?
J’ai quarante ans, je voulais enfin grandir, dire adieu à la voix récriminatrice présente dans ma tête, je voulais pour la première fois de ma vie que mes souffrances soient entendues, pour leur dire une fois pour toutes: adieu.
J’ignore à quel moment j’ai sorti une feuille de papier, les mots ont coulé.
Aneta avait raison: nous nous souvenons de beaucoup plus de choses que nous le pensons. Les situations me dépassaient, tout comme les feuilles de papier, les larmes coulaient et le regret de ne pas saisir cette chance qu’est l’amour surgissait, cet amour avidement recherché dans mon enfance.
Écrire la lettre n’était rien à comparer la nécessité de l’envoyer.
Aneta n’accorde pas de tarif préférentiel: dans le tiroir ça ne compte pas.
J’ai envoyé la lettre, ensuite je voulais retourner à la poste pour la récupérer, pour que jamais elle n’arrive jusqu’à maman. D’un autre côté j’étais profondément persuadée d’avoir écrit la vérité, décrit des situations vécues qui me blessaient en tant que femme adulte. Qui méritent le pardon.
Je mourais tous les jours un million de fois, de crainte de, comme toujours, lorsque je tentais d’évoquer mes sentiments, méchanceté, rejet, discorde.
Lorsque j’ai reçu un SMS que ma mère avait besoin de temps mais qu’elle répondra, je savais que nous avions une chance. Qu’il y a une chance pour une nouvelle vie pour mon enfante intérieur.
En attendant la lettre je dévorais les éditions d’Aneta accessibles sur le marché, je m’assurais que ma participation à Ses ateliers étais un billet de loterie, que l’envoi de la lettre était nécessaire et devant moi s’ouvraient des semaines et des années de travail pour que la Petite se sente en sécurité en moi-même.
Ce n’était pas un temps de travail de titan, c’était surtout un sentiment que le terrain existait déjà depuis longtemps (je le préparais par des thérapies, le développement de soi-même), que le puzzle se mettait en place et le tout se refermait. Que c’était CELA qui me manquait.
Et le sentiment que dans la vie de tous les jours j’ai la responsabilité de quelqu’un de tellement désarmé et dépendant de moi qu’est mon enfant intérieur que cela a changé mon optique. Chaque matin est une rencontre avec la Petite. J’ai sorti des album de famille jusque là détestés (une) photo de moi petite, souriante et je me recherche telle tous les jours. Lorsque je me sens moins bien, lorsque j’ai peur, je sais qu’Elle a besoin de moi, que ce sont ses émotions, d’enfant, fortes, qu’on doit protéger. J’aime nos petits démons apprivoisés – on a déjà quelques-uns du côté de nos amis.
Pendant mon travail une lettre de maman est arrivée. Je n’aurais jamais pu en rêver mais je la souhaite à chaque enfant. Ma lettre à moi était sans équivoque – elle n’était pas contre elle mais pour moi et elle l’était. Après la lettre c’était la première rencontre, ensuite un jour chouette avec maman.
Dire que ma vie a changé serait du truisme – j’ai l’impression d’avoir été lestée d’un poids de plusieurs tonnes. Il n’y a pas de changement spectaculaire ni chez elle ni chez moi – en revanche la tension s’est évanouie, l’attention et la volonté sont apparues afin de soigner nos relations sur des bases neuves et honnêtes.
Deux femmes adultes et mon enfant intérieur font que je suis plus soucieuse, attentive et je sais qui est le plus important.
Le jour de la fête de l’enfant j’ai sorti du fond de l’armoire deux sacs reçus de ma maman remplis de vêtements d’enfance. Pour la première fois de ma vie j’ai sorti ces bibelots qui remplissaient mon petit corps. Je caressais cette matière avec émotion et mes yeux se remplissaient de larmes.
Quelque chose de velouté et de tendre m’envahissait.
Je commençais à voir cette petite figure à qui il manquait tant dans la vie, maintenant nous n’avions plus de temps à perdre.
Aneta – j’espère que ces mots expriment bien que tu m’as offert la vie, la nouvelle vie, que ma reconnaissance est plus profonde que le plus profond océan du monde!
Que tout le bien que tu donnes – sans compromis parfois – Te revienne!
Hire Me
Contact for Bookings
Dorota Miśkiewicz o pracy z Anetą Łastik:
„Jeśli chodzi o postępy wokalne, pod wpływem Anety odważyłam się na takie eksperymenty jak: piszczenie na cały głos, szukanie luzu podczas wypowiadania własnego imienia i nazwiska, wydawanie dźwięków z położonym, maksymalnie luźnym językiem, śpiewanie z zatkanym nosem (w celu sprawdzenia jak brzmi głos, gdy wydostaje się po prostu przez usta) itp. Uwaga Anety, że spółgłoska niesie samogłoskę poskutkowała natychmiastowo. Pomaga w najbardziej krytycznych momentach. Na scenie, kiedy pojawia się trema, staram się przede wszystkim o to, by zachować luz w ciele, otwierać buzię i podkreślać spółgłoski. Ponadto przed wejściem na scenę zadaję „małej” pytanie czy lubi śpiewać. Wiem, że lubi. Lubi też dzielić się tą przyjemnością z innymi, dlatego strach przed odrzuceniem schodzi na scenie na plan dalszy.”